Rebeka nie zna smaku czekolady [1]

Autor : gdanskapk Dodano: 27-07-2002 - 05:00
Zdrowie [2]
Rebeka ma prawie trzy lata. Nigdy nie skosztowała jogurtu, szynki, kurczaka czy czekolady. Gdy miała rok, zakazana była nawet marchewka. Jadła ciemne kasze, makarony i owoce. Religijnej diety, jaką narzucili jej rodzice, omal nie przypłaciła życiem. Półtora roku temu lekarze w asyście policji zabrali dziecko do szpitala. Zdecydował o tym Sąd Rodzinny. Podejrzewano żółtaczkę. Po serii badań Rebeka trafiła do Dziecięcego Szpitala Klinicznego. Tym razem lekarze podejrzewali ostrą białaczkę, mówili o szybko postępującym procesie nowotworowym. - Dziewczynka była woskowo-bladoszara. Miała cechy dziecka niedożywionego. Stwierdziliśmy bardzo słaby rozwój tkanki podskórnej, wiotkość mięśni, znaczną anemizację i skrajne wartości morfologiczne krwi - mówi profesor Maryna Krawczuk-Rybak, kierownik Kliniki Onkologii Dziecięcej DSK w Białymstoku. Rodzice przynosili Rebece papki z rozdrobnionych nasion zbóż i makarony z oliwą. Oboje podpisali oświadczenie: "Nie wyrażam zgody na podawanie jedzenia szpitalnego mojej córce oraz nie wyrażam zgody na podawanie jej kroplówki ani innych leków". Do dziś lekarze pamiętają kontakty z rodziną Rebeki. - Traktowali nas jak wrogów - opowiadają. - Siedzieli pod salą szpitalną i czytali jakieś księgi. Lekarzom najtrudniej było porozumieć się z ojcem i babcią dziecka. - "Szatan w panią wstąpił!" krzyczeli - opowiada lekarka pracująca w klinice. - Karmili ją mięsem. Bez naszej zgody zrobili punkcję szpiku, pobierali krew - mówi Adam Winnicki, ojciec dziewczynki. Decyzję o leczeniu podejmował sąd. Lekarze musieli wzywać policję, gdy ojciec nie chciał pozwolić na badania. Argumentował, że Bóg przestrzega przed szukaniem ratunku u człowieka, zdrowie duchowe zaś jest ważniejsze niż fizyczne. - Były takie sytuacje, że lekarze konsultowali się z nami przez telefon. Nie było czasu, to dziecko wymagało pilnej pomocy medycznej - mówi sędzia Joanna Toczydłowska, przewodnicząca V Wydziału Sądu Rodzinnego i Nieletnich. Sąd w Białymstoku skazał rodziców na kary pozbawienia wolności w zawieszeniu. Odebrał im prawa rodzicielskie. Rebeka wciąż jednak z nimi mieszka. Nie ma kuratora. - Wyroki nie są prawomocne. Matka się odwołuje. Czekamy, aż sprawą zajmie się ponownie Sąd Okręgowy. W moim zespole nie ma żadnej sprawy tego dziecka - mówi Elżbieta Szubiga nadzorująca pracę kuratorów w Sądzie Rodzinnym i Nieletnich. Nie miała siły płakać Adam Winnicki był właścicielem zakładu wulkanizacyjnego. Ma ponad trzydzieści lat. Zanim zaczął czytać Biblię, był agentem w firmie zajmującej się sprzedażą bezpośrednią. - Już wtedy zorientowałem się, że to fanatyk. Można było rozmawiać z nim tylko o tym, co sprzedawał - opowiada Janusz Kowalski, szwagier Adama. Winnicki trafił do Kościoła adwentystów dnia siódmego. Współwyznawcy nie zgadzali się jednak z jego widzeniem świata. Pierwsi zauważyli niedożywienie Rebeki. Próbowali rozmawiać, przekonywać. Nie przynosiło to jednak skutków. Po wielu próbach nakłonienia do zmiany postępowania, Kościół adwentystów wykluczył Winnickich ze wspólnoty. Anna Winnicka, drobna blondynka o smutnych oczach, z dziewczęcą twarzą, studiowała chemię, gdy poznała męża. Znajomi pamiętają ją jako wesołą, pełną życia dziewczynę. - Zmieniła się nie do poznania, kiedy wyszła za mąż. Teraz nic o niej nie wiem. Nie utrzymujemy kontaktów - mówi jedna z jej koleżanek. Po kilku miesiącach matka odstawiła Rebekę od piersi. Półtoraroczne dziecko zostało frutarianką - żywiło się tylko owocami, gdyż jego ojciec uznał, że warzywa są pokarmem dla zwierząt. To jedna z najbardziej drastycznych diet, lekarze nie polecają jej nawet dorosłym, zwłaszcza w naszym klimacie. Dopiero po ciężkiej chorobie Rebeka poznała smak mleka sojowego. Rodzice nie stosowali odżywek, bo ojciec uznał, że są sztuczne. Lekarzy i sanepid zaalarmował sąsiad, od którego Anna i Adam Winniccy wynajmowali mieszkanie. Rebeka była słaba. Nie miała siły płakać, tylko kwiliła. Sąsiad bał się, że dziecko ma zakaźną żółtaczkę. To prawdopodobnie uratowało Rebece życie. - Była żółta. Pytałem, czy jest chora, ale mówili, że nic jej nie jest - opowiadał mężczyzna w sądzie. O rodzicach dziewczynki ma jednak dobre zdanie. - To porządni, spokojni ludzie. Nie sprawiali żadnych problemów - mówi. Anna, wbrew opinii lekarzy, jest przekonana, że powodem choroby Rebeki nie była dieta. - Wszystko się zaczęło po zaszczepieniu przeciwko żółtaczce. Wtedy Rebeka była jeszcze weganką, tzn. jadła warzywa - opowiada matka dziecka. Rebeka nie chciała jeść warzywnych zupek. Dziecko słabło, a rodzice nie chcieli zmienić diety ani zgodzić się na leczenie. Ojciec powtarzał, że jedynym lekarzem jest Bóg. Żonę oskarżał o brak wiary. Modlili się. Porwana z domu dziecka Po kilku tygodniach spędzonych w szpitalu dziecko odzyskało siły. Rodzice nie podawali jej jednak leków, nie zjawiali się też na badaniach kontrolnych. Sąd odebrał im za to prawa rodzicielskie. Rebeka znalazła się w białostockim Domu Małego Dziecka, położonym w centrum ogromnego parku. Rodzice i dwie babcie, również weganki, odwiedzali Rebekę codziennie. Zabierali na kilkugodzinne spacery po parku. Personel nie sprzeciwił się. Dziecko wyrwane ze swojego środowiska potrzebowało kontaktu z rodziną. - To była bardzo sympatyczna dziewczynka. Może była jeszcze trochę zagubiona, bo przystosowywała się do nowego środowiska - opowiadają pracownicy Domu Dziecka. Zabawki, telewizor, książeczki były jej obce. Poznała je dopiero w Domu Dziecka. Po sześciu tygodniach pobytu w placówce, w lipcu ubiegłego roku Rebeka została porwana. Odwiedzała ją wtedy mama i babcia. Kobiety nie wróciły ze spaceru. Powiadomiono policję. Po kilku dniach jeden z pracowników zobaczył rodzinę z dzieckiem w samochodzie. Numery rejestracyjne przekazał policji. Poszukiwania były jednak nieskuteczne. Za rodzicami rozesłano listy gończe. Jednocześnie listem gończym poszukiwano siostry Adama Winnickiego, która zniknęła wraz dwoma kilkuletnimi synami. Przez Europę i Afrykę Winnicki sprzedał zakład wulkanizacyjny w Grajewie. Jego matka - mieszkanie. Pieniędzy wystarczyło na wyjazd. Winniccy z Rebeką, porwaną z Domu Dziecka, ukrywali się w Europie i Afryce. Postanowili pojechać do Izraela, bo w Biblii jest napisane, że zbawienie przyszło przez Żydów. - Izraelczycy byli zdziwieni, że jesteśmy chrześcijanami i mówimy po hebrajsku. Na granicy rozmawiali z nami. Ale nas nie wpuścili - opowiadają Winniccy. Wybrali więc północną Afrykę. Na dłużej zatrzymali się w Tunezji. Mówią, że nie chcieliby tam wrócić. Była pora zimowa. Nie stać ich było na hotel dla turystów. Temperatura spadała czasem do zera. Wokół brudno, zaniedbane dzieci. Brakowało im pieniędzy. By kupować taniej owoce na targu, nauczyli się arabskiego. Między rodzicami Rebeki nie układało się dobrze. Postanowili jechać do Włoch. Adam szukał pracy. Zdarzało się, że wyjeżdżał na kilka dni. Dał żonie na wszelki wypadek kilkaset euro i paszport. Dzięki temu mogła uciec. - I tak planowałam ucieczkę. Myślałam, że wykradnę mu paszport - opowiada Anna. Mimo że była poszukiwana listem gończym, przyjechała spokojnie do Polski. Nikt na granicy nie sprawdził jej paszportu. Adam wyruszył za nimi do kraju. Został zatrzymany w marcu na przejściu drogowym w Cieszynie. Trafił wtedy do aresztu. Byliśmy poddanymi wujka Niebawem w Grajewie rozpocznie się proces siostry Adama. W czerwcu ubiegłego roku zostawiła męża i dom i wyjechała z matką, ośmioletnim wówczas Rafałem i pięcioletnim Łukaszem. Ojciec szukał chłopców przez siedem miesięcy. Z matką i babcią ukrywali się w Rzeszowie. Rzadko wychodzili z domu. Gdy wynosili śmieci, nie mogli bawić się i rozmawiać z innymi dziećmi. Matka kazała im udawać głuchoniemych. Na śniadanie dostawali placek chlebowy upieczony przez matkę, posmarowany pastą z awokado. Na obiad - ciemną kaszę i dwa jabłka. Wrócili wychudzeni. Po powrocie do domu Rafał ważył osiemnaście kilogramów, teraz waży trzydzieści dwa. Na stole w kuchni ciągle stoi karton z mlekiem. Chłopcy bardzo je lubią. Starszy powiedział potem ojcu: "My, mama i babcia byliśmy poddanymi wujka". - Wujek mówił do nas tak: Ja do was mówię, jakby Bóg do was mówił. A wy musicie mnie słuchać - opowiada Rafał. Rafał wybiera się z ojcem do kościoła. Będzie uczestniczyć w procesji. Ich matka jest w areszcie. Młodszy Łukasz przytula się do ojca. Często pyta: "Tato, nie oddasz mnie? ". Janusz przytula syna. Głos mu drży, w oczach pojawiają się łzy. Psycholog twierdzi, że chłopcy są nadzwyczaj poważni. Przez siedem miesięcy czytali Biblię i uczyli się hebrajskiego. Starszy recytuje po hebrajsku, wprawdzie z błędami, dekalog. - Teraz trzeba stworzyć im takie warunki, żeby znów poczuli się dziećmi - mówi Janusz. Dlatego kupuje im zabawki, książki, czytają, bawią się razem. - Nie mam żalu do adwentystów. Rozmawiałem z nimi. Wystrzegają się wieprzowiny, ale jedzą mięso drobiowe - mówi. - Mam pretensje do teściowej i szwagra Adama. Wegetarianin nietypowy W poradni dla dzieci wegetariańskich działającej od kilku lat przy Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie tłum pacjentów. Doktor Witold Klemarczyk twierdzi, że około 3 procent trzylatków w Polsce to wegetarianie. Ale takie żywienie jest wyzwaniem dla rodziców. Wymaga wiedzy i współpracy z lekarzami. - Celem poradni nie jest propagowanie wegetarianizmu, lecz fachowa pomoc rodzicom. U nas nie ma takich przypadków jak w Białymstoku - mówi doktor Klemarczyk. Lekarz jest przeciwny frutariańskiemu żywieniu dzieci. - Niemal zawsze odbija się to na ich zdrowiu - mówi. Na takiej właśnie diecie była mała Rebeka. Doktor Klemarczyk widział wiele wegetariańskich dzieci, ale nie spotkał się z podobnym przypadkiem jak Rebeki. - Sytuację tego dziecka należy ewidentnie oddzielić od wegetarianizmu. Nazywanie ojca wegetarianinem jest nadużyciem - mówi Witold Klemarczyk. Bóg jest dobry, czyli Elochim Tof W drewnianym domu z ogrodem, na przedmieściach Białegostoku, Rebeka bawi się misiami. Dziś nie wygląda już na niedożywione dziecko. To żywa, roześmiana od ucha do ucha "pyza". Wchodzi na kolana i zaczyna malować w moim notesie. Rysujemy misie i ptaki. Liczy do trzech. Mała nie mówi jeszcze dobrze po polsku. Jej ojciec wyciąga z plecaka Biblię po hebrajsku. - Przeczytaj to - prosi, pokazując na początek Księgi Rodzaju. "Bereszit" - odczytuje, sepleniąc, dziecko. - Powiedz, że Bóg jest dobry - prosi matka. - Elochim Tof - mówi dziewczynka. - Zajęliśmy się hebrajskim, bo chcieliśmy wiedzieć, co naprawdę jest w Biblii napisane - mówią rodzice Rebeki. Z ojcem trudno jest dyskutować. Sąd ukarał rodziców Rebeki za narażenie jej na utratę zdrowia i życia. Prokuratura i sąd nie oceniały kwestii religijnych. Matka ma wyższe wykształcenie. Tłumaczenie jej postępowania psychiczną presją ze strony męża sąd uznał za niewystarczające. Sędzia Marzanna Chojnowska, uzasadniając wyrok, powiedziała, że wolność wyboru przekonań kończy się tam, gdzie zaczyna się krzywda dziecka. - Państwo w takich przypadkach ma obowiązek interweniować i tak stało się w tym przypadku - mówiła sędzia Chojnowska. Winniccy twierdzą, że są ofiarami nietolerancji. Starają się o przywrócenie praw rodzicielskich. Rebeka formalnie nie ma obecnie prawnego opiekuna. Nie ma też kuratora, który czuwałby, aby nie działa się jej krzywda. Środowiska wegetariańskie w Polsce zamierzają przeprowadzić zbiórkę pieniędzy na adwokata, który pomoże Winnickim odzyskać prawa rodzicielskie. Rebeki o zdanie nikt nie pytał. * Nazwiska bohaterów zostały zmienione.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=85
  [2] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=62
  [3] http://bhpekspert.pl/user.php