Głodna Polska [1]

Autor : bhpekspert Dodano: 20-08-2003 - 22:21
Rodzina i Dom [2]
Kraj tylko z okien auta ładnie wygląda, bo za oknem ludzie nie mają co jeść.
W Polsce kradną żywność! Przybywa niedożywionych i głodnych. To już kilka milionów osób. Tego zjawiska nie da się wytłumaczyć tylko niezaradnością życiową.
Czy w Polsce jest głód? Na pewno - uważa mieszkanka Chełmży. Pani Małgorzata wygląda jakby wróciła z Auschwitz. Aby wykarmić rodzinę, kradnie ziemniaki z plantacji w pobliskich Zegartowicach. Nie otrzyma wsparcia z ośrodka pomocy. Rodzina ma dochód. Kilkaset złotych pensji nie uprawnia ich do zasiłku. Ludzi w podobnej sytuacji jest w Polsce kilka milionów. Zarabiają za dużo, aby umrzeć, ale za mało, aby żyć. Dlatego kradną. Tylko urzędnicy, od gminnych po ministerialnych, wciąż zapewniają, że w Polsce nie ma problemu głodu. Ci, którzy nie mają co jeść, w statystykach zapisani są w rubryce niedożywieni, czyli źle odżywiający się. A to są na przykład także ci, którzy nieprawidłowo dobierają składniki. W sumie to ich wina, tych wszystkich wegetarian i innej maści eksperymentatorów...

Ale na przymusową dietę wegetariańską w Polsce przeszło już kilka milionów ludzi. Podstawą ich wyżywienia jest mąka i ziemniaki. Według lipcowych badań Fundacji Banku Żywności, wykonanych przy pomocy organizacji pozarządowych i ministerstwa pracy, z pomocy żywnościowej korzysta ponad trzy miliony ludzi. W fundacji podkreślają, że to sporo zaniżone dane.

- Z pojawiającą się w mediach liczbą osób niedożywionych polemizowałbym. My badaliśmy to zjawisko na podstawie wpływu na organizm. Z medycznego punktu widzenia uważam, że grono niedożywionych jest mniejsze. W Polsce większym problemem jest otyłość - twierdzi tymczasem Lucjan Szponar, dyrektor warszawskiego Instytutu Żywności i Żywienia. Tak medycznie widzą problemy głodnych niektórzy polscy naukowcy. I właściwie mają rację, w końcu o etiopskich dzieciach z rozdętymi z głodu brzuszkami też można powiedzieć, że są niedożywione.

W Pisanicy w województwie warmińsko-mazurskim patrole Stacji Hodowli Roślin pilnują plantacji ziemniaków. Nocami na pole spada szarańcza ludzi. Kradną ziemniaki.

Pochwała złodziejstwa

- A jak myślicie, dlaczego kradną? Czy gdyby byli syci, to kradliby? - pyta mieszkaniec Pisanicy. Składa worek w kostkę i wsuwa pod bagażnik roweru. - I dobrze, że kradną. Gdyby nie mieli takiej możliwości, to weszliby do domu. Ucięliby łeb i tyle. Głód jest sprzymierzeńcem szaleństwa.

Posiadacze niewielkich działek, przede wszystkim pracownicy Stacji Hodowli Roślin, oburzeni są, że złodzieje zakradają się też do ich warzywników. Najchętniej powiesiliby tych kradnących na sprzedaż. Pobłażają zabierającym kilka ziemniaków, bo ci kradną z biedy. Pracownicy pisanickiego gospodarstwa zarabiają po 600 złotych. Swoimi pensjami budzą politowanie pozostałych mieszkańców wsi. Czynsze w blokach sięgają 400 złotych miesięcznie. Na życie zostaje im 200. Czy to wystarczy na utrzymanie rodziny?

- Może usprawiedliwiam tych złodziei. Ale jak nie będę miał co jeść, to sam pójdę na pole - dodaje kombajnista.

W blokach dawnego Punktu Obsługi Maszyn, remontującego sprzęt rolniczy Stacji Hodowli Roślin, gdzie jest największa liczba osób pozbawionych stałego dochodu, twierdzą, że nie chodzą na kartoflisko.

- Widziałam, jak jeden z pracowników ośrodka zatrzymał się w pobliżu pola i zbierał ziemniaki - opowiada bezzębna kobieta.

Nie wyjaśnia, dlaczego była wtedy na kartoflisku. Tymczasem na osiedlu Stacji Hodowli Roślin lokatorka najwyższego piętra przekonuje, że widziała POM-owców, jak "szli" na ziemniaki.

Eugeniusz Falaciński należy do grona osób, które mają już emeryturę. Pokazuje okno sąsiedniego domu: - Na przykład ten sąsiad nie ma pracy, własnej działki, to musi kraść. To ironia losu, głód w XXI wieku.

W pobliskiej szopie siedzi Stanisław Łukaszewicz: - Nie mam żadnych dochodów. Usiłowałem złapać jakąś robotę. Ostatnio gmina szukała kierowców. Zgłosiło się 90 chętnych. Pracę wylosowało 15. Jak się więc żyje? Kombinuje się!

Ciemna strona

Pracownicy Stacji Hodowli Roślin w Pisanicy odstraszają tylko złodziei. Patrole mają unikać zatrzymywania kradnących, a tym bardziej strzec się tych agresywnych. Policja rzadko zagląda w te okolice. Niewiele można zrobić złodziejom, bo nie popełnili przestępstwa. ¸up złodzieja nie przekracza kwoty 250 złotych, czyli dopuścił się on wykroczenia. Na kradzież zdobywają się często nieletni. Dla nich kara skończy się na pogrożeniu palcem. Stacji nie może pomóc sąd. Większość zatrzymanych jest tak biedna, że nie byłoby z czego ściągnąć kary. Patrole pracowników nie wchodzą do lasów, bo bez broni strach. Nielegalni drwale przewrócili drzewo na jeden z samochodów pisanickiego ośrodka hodowli roślin. Pojazd na szczęście zatrzymał się przed spadającą kłodą. Z lasów należących do ośrodka zostały resztki drzew. Wojciech Bury, dyrektor Stacji w Pisanicy niechętnie mówi o kradzieżach: - Kiedy raz opowiedziałem dziennikarzom o naszym problemie, to po paru dniach spalono mi samochód.

Pisanica nie przypomina popegeerowskiej wioski. Większość domów jest zadbana. Przy każdym ogródki warzywne. Pozostałe wioski w gminie są podobne. Ale na 7,5 tysiąca mieszkańców gminy z pomocy społecznej korzysta 3,5 tysiąca. Kto może, wyjeżdża stąd za pracą.

- Złodziei podzieliłbym na dwie kategorie: na tych, co mają kradzież we krwi i tych, co kradną z głodu. Niestety, tych drugich jest więcej. Znam nawet bezrobotnego, co kupił samochód i teraz przyjeżdża na nasze plantacje. Wywozi ziemniaki, zioła, co tylko da się spieniężyć - opowiada pracownik gospodarstwa. Prosi o anonimowość.

Zorganizowani złodzieje przyjeżdżają samochodami. Nocami rozkopują grządki, niszcząc przy okazji sąsiednie. Ziemniaki sprzedają na targowisku w Ełku. Aby ograniczyć złodziejstwo, gospodarstwo oferowało każdemu chętnemu mieszkańcowi Pisanicy po pięć arów ziemi. Mieli tylko zadbać o ziemniaki. Nie wszyscy mieszkańcy wsi zdecydowali się na to. Zwłaszcza ci z bloków należących do dawnego POM-u. Oni są najdłużej bez pracy. Z pól stacji masowo przy użyciu maszyn kradziona jest kukurydza. Wkrótce też zniknie większość sprasowanej słomy. Na czarnym rynku sprasowana bela słomy kosztuje około 20 złotych. Dyrektor Bury, mimo uciążliwości kradzieży, potrafi dostrzec ich przyczynę: - Na górze nie pomyślano o skutkach transformacji, a strasznie dotknęła mieszkańców tych regionów. Czy nie lepiej było utrzymać PGR-y, niż płacić na opiekę społeczną - zastanawia się.

Gorzka "Słodka chwila"

Problem z kradzieżą żywności jest nawet w Warszawie. Wystarczy pojechać na działki za Okęciem. Dotychczas z altan znikało wyposażenie. Teraz działkowicze obserwują nowe zjawisko. - Złodziej wszedł przez okno. Zabrał nam tylko żywność. Mieliśmy kilka puszek konserw - twierdzi Tadeusz Krzemiński, działkowicz.

Popularnością wśród złodziei cieszą się też kwiaty. Sprzedawane są na warszawskich bazarach. Wycinane są także krany. Na złomowisku taki kran kosztuje 10 groszy. Kilka wystarczy na chleb. Niemal każdego dnia są włamania do altanek. Najczęściej złoczyńcy wchodzą do domków, niszcząc łomem zamki. Niedawno złodzieje włamali się do domu Urszuli Kolasińskiej: - Zabrali kawę, cukier, zupy w proszku, puszkę pasztetu. Pokusili się nawet na budyń "Słodką chwilę". Kręcą się tu też młodzi. Nie wyjechali na wakacje. To chodzą i kradną jedzenie, a pewnie też to, co można spieniężyć.

Kolejny działkowiec dodaje: - Nie ruszają napoczętego jedzenia. Nie pokusili się na otwartą konserwę czy na resztkę wódki. Podobnie było u sąsiada. Czy złodzieje boją się, że ktoś zostawia zatrutą żywność?

W warszawskich hipermarketach jest podobnie. W Auchan przy ulicy Modlińskiej złodzieje kradną kosmetyki i żywność. - Pewnie na handel, chociaż przypuszczam, że część do własnego użytku. Teraz zatrzymujemy mniej osób. Jest lato, nie mają gdzie ukryć towaru. Od września zatrzymujemy średnio pięć osób dziennie. Kradnący nie wyglądają na meneli - opowiada jeden z ochroniarzy.

Objawy po wakacjach

Chełmża. Miasteczko położone wśród urodzajnych pól. W dotkniętej bezrobociem Chełmży nie wszyscy posiadają własne działki warzywne. Od dwóch lat samorząd dokarmia dzieci także w wakacje. W tym roku jest ich 80. Nie wszystkie pochodzą z rodzin patologicznych. Tych, których do korzystania z darmowych obiadów zmusiła sytuacja, może być nawet 20 procent.

- We wrześniu dzieci wracały do nas z objawami choroby głodowej. Szczególnie częste było to wśród dzieci ze środowisk popegeerowskich. Teraz nie widzę głodujących dzieci, bo dużo im się pomaga. Słyszałem opinię, że przyzwyczajamy ludzi do pomocy, ale my robimy to ze względu na dzieci - mówi Marek Wierzbowski, nauczyciel miejscowej szkoły specjalnej.

Jeden z mieszkańców przypomina sobie sytuację sprzed ponad roku: - Do sklepu przyszła kobieta. Zamówiła artykuły spożywcze. Na koniec podała dowód i oświadczyła, że nie zapłaci. Stwierdziła, że sklepowa może wezwać policję, ale ona musi wziąć jedzenie dla dzieci. Podobno zapłacił za nią policjant.

Niedaleko Chełmży znajduje się gospodarstwo rolne Zegart-Faris. Plantacja ziemniaków zajmuje 600 hektarów. Tutaj pola są także patrolowane.

- Gdyby nie patrole, to straty byłyby większe. Najgorsze jest to, że przy okazji kradzieży wiele ziemniaków zostaje zniszczonych. Rocznie tracimy 5-10 hektarów plantacji - mówi Stanisław Machaj, dyrektor Zegart-Farms w Zegartowicach.

Aby zobaczyć kopaczy, należy pojechać około godziny trzeciej na zegartowickie pola. Część złodziei opanowała sztukę jazdy rowerem obładowanym workami ziemniaków.

- Do Zegartowic jeżdżą ludzie, którzy potrafię jeszcze zakombinować. Najpierw ktoś przywozi ziemniaki dla siebie, a potem dla sąsiadów za parę złotych. Okazja czyni złodzieja. To jednak państwo nie zadbało o ludzi z marginesu. Ci ludzie sięgają więc po najłatwiejsze rozwiązanie swojego problemu, kradzież - twierdzi Wiaczesław Jarmulski, który od lat organizuje pomoc miejscowym rodzinom bez dochodów.
To tylko niedożywienie

W Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Chełmży nie słyszeli o problemie głodu. Nie dotarły także pogłoski, że ich podopieczni kradną ziemniaki. Podobnie jest w gminie Kalinowa, do której należy Pisanica.

- Gdyby pracownicy socjalni słyszeli o takich przypadkach, to zgłosiliby na policję. Kradzież to kradzież. Nie mam pojęcia, czy mieszkańcy Ełku jeżdżą na ziemniaki - mówi Maria Ścierańska, kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Ełku.

Nic dziwnego, że pracownicy socjalni nie słyszeli o procederze. Kradną ci, co jeszcze mają niewielki dochód. Bo nie podlegają pomocy społecznej. Nikt też nie zwierzy się, że kradnie. Obawiają się kary.

Socjolog, profesor Elżbieta Tarkowska z Polskiej Akademii Nauk, także uważa, że w Polsce nie ma problemu głodu. Istnieje niedożywienie. Zaskoczona jest jednak, że mimo częstych w mediach informacji o tym zjawisku, społeczeństwo dalej niechętnie porusza problem niedożywienia dzieci. - Zjawisko to nie wynika z tego, że rodzice nie dają im jedzenia. Oni nie mają co dać - twierdzi profesor Tarkowska. - Wygląd domostwa nie musi świadczyć, że w tej posesji nie ma co jeść. Może tam być telewizor, nawet jakiś samochód i brakować pieniędzy na jedzenie.

Według badań Głównego Urzędu Statystycznego w 2001 roku, ponad połowa Polaków żyła poniżej granicy niedostatku. Rodziny te zarabiały poniżej 400 złotych miesięcznie na osobę. Z tego grona niedostatku 5,8 miliona mogło starać się o pomoc społeczną, a z tej liczby uprawnionych do pomocy 3,7 miliona żyło poniżej granicy ubóstwa. W 2002 roku liczba ubogich rodzin zwiększyła się. Smutną statystykę uwidocznił Narodowy Spis Powszechny. Spis pokazał, że z własnej pracy utrzymuje się tylko 32,3 procent Polaków. Z zasiłków, rent i emerytur żyje 28 procent.

Najuboższe rodziny odżywiają się potrawami na bazie mąki, warzyw, jak chociażby gotowaną cebulą. Zdaniem badaczy, ich tryb życia prowadzi do wyniszczenia organizmu.

- Niedożywienie skutkuje zaburzeniami rozwoju fizycznego, a nawet psychicznego. Ważnym elementem w diecie jest ilość białka. Szczególnie u osób młodych - wyjaśnia profesor Stanisław Berger z warszawskiej SGGW. - Moim zdaniem, w Polsce jest niewielu niedożywionych, a w tym jest procent głodujących. Ale to i tak jest powód do wstydu.

Według lekarzy, niedożywienie to stan kliniczny, na który składają się skutki przedłużonego niedoboru składników żywieniowych. Dopiero profesor Henryk Domański, socjolog z Polskiej Akademii Nauk mówi wprost: - W Polsce zjawisko głodu istnieje. W Polsce głodni byli tuż po wojnie, a potem zjawisko to zanikało. Pojawiło się znów w latach 90.

Sumienie poczeka

Na pole w Zegartowicach jeździ pani Małgorzata. Kradnie ziemniaki. Kobieta waży z 40 kilogramów. Zapadnięty brzuch, wystają żebra, podkrążone oczy. - Gdyby nie te ziemniaki, to głodowalibyśmy - przyznaje.

W mieszkaniu panuje półmrok. Trudno o miejsce do siedzenia. Jedenastoosobowa rodzina mieszka na 28 metrach kwadratowych. Głównym żywicielem rodziny jest mąż pani Małgorzaty. Miesięcznie zarabia 800 złotych. Dorosłe córki nie mają pracy. Najstarsza po szkole handlowej chciała się uczyć dalej. Jej nauka kosztowałaby rodzinę zbyt dużo, miesięcznie 60 złotych.

- Podejmuję się każdej roboty. Ostatnio pracowałam po 10 godzin. Zbierałam fasolę, za kilogram płacili 25 groszy, a 15 groszy za cebulę - opowiada wychudzona kobieta.

Najgorzej jest zimą, gdy trzeba kupić opał i buty. Pani Małgorzata nie wierzy, że będzie lepiej. Czy ma wyrzuty sumienia, że kradnie?

- Owszem, dręczy sumienie - na chwilę spuszcza głowę. - To jest takie upokarzające, szczególnie jak złapią. Co jednak pozostaje?



Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=701
  [2] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=74
  [3] http://bhpekspert.pl/user.php