Dzieci okradają dzieci, policja nie reaguje [1]

Autor : Edward Dodano: 16-07-2002 - 06:50
Ciekawe Tematy [2]
Skrojeni, pobici, wystraszeni Dzieci okradają dzieci, policja nie reaguje W biały dzień, w centrach miast, pod okiem przechodniów i policji dochodzi do brutalnych rozbojów. Ofiarami są małoletni, ale napastnicy też niewiele starsi Zabierają komórki, drobne pieniądze, zegarki, co bądź. Czasem biją, czasem tylko grożą. W kilku warszawskich dzielnicach – na Mokotowie, Gocławiu, Ochocie – to już prawdziwa plaga, ale policja bagatelizuje sygnały, bo ze statystyk wynika, że zagrożenia nie ma. Tymczasem większość zdarzeń to „ciemna liczba”, nie zgłaszana na komisariatach. PIOTR PYTLAKOWSKI Piotruś, z warszawskiego Mokotowa, niecałe 13 lat, rano zdawał test gimnazjalny, a po egzaminie poszedł z Maćkiem, kolegą z klasy, do wypożyczalni kaset wideo. Drogę wybrali na skróty, przez skwer Małczyńskich, potem parkiem obok kortów Warszawianki, aby zejść zarośniętym dzikimi krzakami zboczem wprost do jeziorka, nad którym od rana do nocy przesiadują wędkarze i piwosze, i dalej do ulicy Dolnej. Ale do jeziorka nie doszli, bo podbiegło do nich dwóch starszych chłopaków, jeden wyrośnięty, z wygoloną głową, drugi też łysol, trochę niższy, ale barczysty. Obaj w dresach i adidasach. – Macie komórki? – padło pytanie. Piotruś chciał się postawić, odpowiedzieć coś w rodzaju: „a co was to obchodzi”, na szczęście Maciek był już obyty w takich sytuacjach, w końcu trzy razy okradali go na ulicy, więc grzecznie zaprzeczył: – Nie mamy, my tylko na chwilkę wyszliśmy z domu, mieszkamy dwa kroki stąd, a zresztą mój tatuś niedaleko spaceruje z psem, on ma komórkę. Z tym tatusiem Maciek zablefował, bo tak go nauczyła pani policjantka, kiedy wraz z mamą składał doniesienie o poprzednim napadzie (na Puławskiej trzech wyrostków zabrało mu zegarek, rakietki do ping-ponga i 10 zł). Nigdy napastników nie prowokuj, zachowuj się grzecznie, wykonuj ich polecenia, ale dawaj do zrozumienia, że nie jesteś sam, rodzice są gdzieś w pobliżu, to bandziorów przeważnie odstrasza, tak zapamiętał instrukcje policjantki. Tym razem nie odstraszyło. Łysi kazali chłopcom opróżnić kieszenie, Maciek zrobił to bez ociągania, Piotruś niechętnie, ale w końcu też wykonał polecenie. Wysoki wygolony wprawnie wyłowił z bezwartościowych Piotrusiowych skarbów banknot 50-złotowy, właśnie dostał miesięczne kieszonkowe. – Teraz będzie tak – ostrzegł niższy. – My sobie pójdziemy, a wy w drugą stronę. Nie krzyczeć, nie wzywać pomocy, nie skarżyć się rodzicom i nie meldować na policji, bo was odnajdziemy i wtedy nie będzie zmiłowania. Parasolki wam w tyłkach otworzymy. Piotruś po kilkunastu dniach, jakie minęły od zdarzenia, przebolał stratę pieniędzy, tym bardziej że kiedy wraz z mamą zgłaszał napad na komisariacie, policjant bez cienia wątpliwości oświadczył, żeby nie liczyć na złapanie sprawców. – Suma drobna, nożem nie grozili, więc nie ma mowy o rozbójniczym wymuszeniu. Po prostu zwykłe wykroczenie, mamy na głowie poważniejsze sprawy. Ale chłopca wciąż uwiera wspomnienie spotkania oko w oko z dwoma łysymi. Niedawno spytał ojca: – Dlaczego oni chcieli nas upokorzyć? Czemu grozili tymi parasolkami w tyłkach? I dlaczego pan policjant powiedział, że to nie była poważna sprawa? Powiedzieli, że wrócą Leszkowi, lat 15, trzech dresiarzy odebrało telefon komórkowy. Szedł ze szkoły, oni stali w bramie, przy ruchliwej, pełnej ludzi ulicy. Widzieli jak telefonuje, więc nawet nie musieli go przeszukiwać, kazać opróżniać kieszenie. Sięgnęli jak po swoje, wyjęli z wnętrza aparatu kartę, rzucili na chodnik, odchodząc ostrzegli: – Milcz jak grób, bo wrócimy. Leszek poprosił mamę, żeby nie powiadamiała policji. – Przecież oni powiedzieli, że wrócą – wytłumaczył swój lęk. Mama Bartka z Saskiej Kępy oświadcza, że straciła wiarę w policję, kiedy jej okradzionego przez dwóch młodych bandytów syna funkcjonariusze wsadzili do radiowozu i wozili po całej dzielnicy, żeby wskazał sprawców. – Zaraz po napadzie syn pobiegł na pobliski komisariat, żeby szukać pomocy, a policjanci nawet nie próbowali się ze mną skontaktować, spytać, czy się zgadzam na udział dziecka w akcji operacyjnej – opowiada. – Bartek miał wtedy 14 lat, policjanci o tym wiedzieli, więc świadomie narażali dzieciaka na zemstę bandziorów. Przecież gdyby ich odnaleźli, to wystawiliby mojego syna na odwet. Dlatego teraz, kiedy starszego już o 2 lata Bartka znów dopadli rabusie, przystawili mu nóż do brzucha i zażądali telefonu komórkowego, stanowczo odmówiła powiadomienia komisariatu. Mąż naciskał, tłumaczył, że w ten sposób bandyci zawsze pozostaną bezkarni i że to aspołeczne, ale była twarda. – To może zwolnisz się z pracy i zostaniesz osobistym gorylem naszego syna – zaproponowała. – Bo jak inaczej obronisz go przed zemstą tych drani? Miała w pamięci historię zasłyszaną od przyjaciół. Ich dziecko też padło ofiarą podobnego napadu, a rodzice postanowili nie odpuścić łobuzom. Złożyli doniesienie, znieśli cierpliwie przesłuchanie, wypełnianie formularzy i kilkakrotne wezwania na komisariat, gdzie synowi pokazywano fotografie kolejnych podejrzanych. Wreszcie strzał w dziesiątkę, rozpoznał sprawców. Zatrzymano ich, doszło do konfrontacji, dzieciak osobiście wskazał tych, którzy okradli go na ulicy. Po jakimś czasie przyszło z policji powiadomienie o umorzeniu sprawy. Okazało się, że podejrzani zapewnili sobie nawzajem alibi, w czasie zdarzenia rzekomo byli w pracy, tyrali na jakiejś budowie. Dla policji nie miało znaczenia, że owa budowa znajdowała się tuż obok miejsca, gdzie chłopca napadnięto, dano wiarę zeznaniom podejrzanych, a nie ofierze. Później chłopak został napadnięty i pobity, sprawcy mieli na głowach kominiarki, ale on wiedział, że to ci sami. Tym bardziej że bijąc krzyczeli: – To co gówniarzu, znów nas rozpoznasz?! Jaka jest ciemna liczba? Z policyjnych statystyk wynika, że właściwie zagrożenie ulicznymi napadami na młodocianych maleje. W 1999 r. w całym kraju zgłoszono prawie 4,5 tys. takich zdarzeń, w 2000 r. 4,3 tys., a w 2001 r. zanotowano na podstawie doniesień już tylko 2,5 tys. spraw, w których nieletni padli ofiarą rozboju lub wymuszenia rozbójniczego. Krzysztof Hajdas, rzecznik Komendy Stołecznej Policji, nie ukrywa zawodowej satysfakcji: – Policję cieszy, że spadają liczby w statystykach przestępstw poza gospodarczymi. To znaczy, że lepiej pracujemy. Jaka jest „ciemna” liczba przestępstw popełnianych na niepełnoletnich ofiarach, tego rzecznik nie wie, trudno bawić się we wróżenie z fusów. – Jeżeli pana syn padł ofiarą takiego zdarzenia, a mój nie, to czy wywnioskujemy, że 50 proc. dzieci zostaje w Polsce obrabowanych? – pyta i dodaje: – A skoro pan przestępstwa nie zgłosił, to znaczy, że ciemna liczba wynosi 50 proc.? Logika rzecznika stołecznej policji jest nie do zbicia. I na nic dalsza dyskusja, na nic argumenty o dziennikarskiej mapie szczególnie niebezpiecznych miejsc w Warszawie. Na przykład o tym, że takim miejscem jest Pole Mokotowskie, gdzie zdarzają się najazdy skinów z łańcuchami bijących kogo popadnie. – A są zgłoszenia? Jeżeli nie ma, to skąd komendant dzielnicowy policji ma wiedzieć, że właśnie na Pola Mokotowskie powinien wysyłać więcej policyjnych patroli?– dopytuje się rzecznik Hajdas. Podaje przykład dzielnicy, w której mieszka: – Zawsze mówiono, że na Bielanach najbardziej niebezpiecznym miejscem jest Lasek Bielański. A teraz w Lasku nie dzieje się kompletnie nic złego. Dlaczego? Bo tam ludzi nie ma. Policja w ramach działań prewencyjnych doradza unikanie pustych, wyludnionych miejsc, przystanków autobusowych, parków, skwerów, ciemnych bram. Zgodnie z tą filozofią najlepiej, aby kilkunastoletni chłopiec z domu wychodził tylko do szkoły, na ulicy przebywał jak najkrócej i zawsze w towarzystwie dorosłych. Wtedy będzie bezpieczny. – Mój syn po kilku napadach, ostatnio ukradli mu złoty pięćdziesiąt, bo więcej przy sobie nie miał, sam skazał się na areszt domowy – opowiada mama 16-letniego Kamila. – Droga do szkoły i ze szkoły, a potem cztery ściany, oglądanie telewizji i ślęczenie przed komputerem. Nie mówi o tym głośno, pewnie się wstydzi, ale ja wiem, że on po prostu boi się ulicy. To my się boimy Kilkunastoletni chłopiec, ofiara ulicznej napaści, przez wiele następnych tygodni przeżywa traumę, ma kłopoty z zasypianiem, wciąż rozpamiętuje złą przygodę, analizuje, czy mógł się zachować inaczej, obronić przed napastnikiem, uciec. – Najgorszy dla nastolatka jest stan upokorzenia – uważa Jolanta Parzuch-Świerczewska, psycholog. – Kiedy młody człowiek sam staje się ofiarą przemocy, którą do tej pory znał jedynie jako telewizyjną fabułę, doznaje szoku podobnego do stanu ofiary gwałtu seksualnego. To bez znaczenia, że nie odniósł fizycznych obrażeń, jego skaleczono znacznie dolegliwiej, zraniono mu psychikę. W niektórych przypadkach małoletnie ofiary rozbojów wymagają psychologicznej terapii. Pozbawione pomocy mogą zapaść w długotrwałą depresję. Ważnym sygnałem dla rodziców powinno być zachowanie ich dziecka. Jeżeli unika wychodzenia na ulicę, jeżeli nagle zmienia zwyczaje, popada w długotrwałe milczenie, chociaż przedtem bywał rozmowny aż do uciążliwości, zamyka się w sobie, nie szuka kontaktu z rówieśnikami – to już znak, że wymaga pomocy. – Najgorsze jest to, że od czasu, kiedy Bartek przestał bawić się z kolegami na dworze, ja jestem spokojniejsza i całkowicie akceptuję jego wybór – mówi matka napadniętego kilka miesięcy temu chłopaka. – A więc świadomie ja i mój syn godzimy się z porażką. Bandyci górą, to my się boimy. Chociaż dla policji to żaden dowód, mieszkańcy dużych miast z własnych doświadczeń czerpią wiedzę o skali zagrożenia. Panuje przekonanie, iż liczba napadów na nieletnich rośnie, bo dotyka to osobiście naszą rodzinę, rodzinę naszych przyjaciół albo sąsiadów z naszego bloku, z naszej ulicy, z osiedla. Fakt, że tak mało z tych zdarzeń zgłaszanych jest organom ścigania, to swoiste wotum nieufności dla skuteczności ich działań. Ale – tu policja ma bez wątpienia rację – jeżeli nie będzie zgłoszeń, bandyci będą robić swoje w poczuciu kompletnej bezkarności. – Tylko że jak zgłosimy napad, oni odsiedzą swoje albo i nie odsiedzą, ale i tak potem się zemszczą – twierdzi matka Piotrusia, nauczycielka. Jedyne wyjście to zapewnienie nieletniej ofierze stuprocentowej anonimowości. Prawo nie przewiduje jednak takiej sytuacji, świadkiem incognito nie może być osoba poszkodowana, jej dane figurują w aktach sprawy i dla sprawcy pozostają jawne. – Więc trzeba zmienić procedurę – nawołuje mama Piotrusia. Sztuka przetrwania w mieście To, czego z braku zgłoszeń nie wie policja, wie każdy dzieciak w mieście. 15-letni Rafał, który sam o sobie mówi, że jest kombatantem, bo już trzy razy został skrojony, twierdzi, że są w Warszawie dzielnicowe załogi młodych bandytów, które jeżdżą na gościnne występy, bo trzymają się zasady, aby kraść daleko od domu. Sadyba gna na Ochotę, Mokotów kroi Saską Kępę, a Gocław Sadybę. Szajki często rezydują w wielkich centrach handlowych, tam wypatrują ofiar. 15-letnie dzieciaki mają własną strategię przetrwania w mieście. Rafał poprosił tej zimy rodziców, by kupili mu specjalne tanie buty, tylko do szkoły. Mama 16-letniego Pawła, którego bandyci rozebrali z firmowych najków w biały dzień na placu Bankowym, wcale się nie dziwi, że chłopak chodzi teraz w zwykłych tenisówkach, chociaż to żenada i wstyd przed rówieśnikami. Każde wyjście na miasto to dla chłopaków operacja logistyczna – co ubrać na grzbiet, co zabrać ze sobą. Pieniędzy jak najmniej, chociaż mama Maćka wręcz nakazuje mu, aby zawsze miał przy sobie parę groszy, bo lepiej bandyty nie rozsierdzać. W domu zostawia się lepsze zegarki, markowe czapki, eleganckie paski do spodni. Komórek lepiej ze sobą nie nosić, a jeśli już, to z wyłączoną funkcją głośnego dzwonienia. Robertowi odebrali już trzy telefony, pojechał na bazar i kupił sobie czwarty. – Pewnie kradziony – śmieje się. To druga strona problemu. Skrojony towar znajduje zbyt. Kupują tzw. porządni z pełną świadomością, że to fant z kradzieży. Klimat sprzyja, rodzice rzadko pytają, skąd latorośl ma nowy zegarek, nową komórkę czy fajną kurteczkę. Marek, kolega Piotrusia, co i raz przychodzi do szkoły z nową Nokią, chwali się, czasem proponuje kolegom, że załatwi im taką samą za pół ceny. I ma nabywców. Nauczycielka obserwuje na co dzień geszefty chłopaka, ale nie reaguje. – Panią to chyba nie obchodzi – zauważa Piotruś. – Pani to chyba boi się trochę tego Marka, bo on to niczego się nie boi.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=66
  [2] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=60
  [3] http://bhpekspert.pl/user.php