Święte prawo 27.01.2003 [1]

Autor : nokaut Dodano: 27-01-2003 - 06:39
Niedowiary [2]
Święte prawoGdybym wiedział, że oni nie cofną się na widok noża,
ale jeszcze pójdą do przodu, to może bym go w ogóle nie brał


Ireneusz K., 66-letni emeryt z Brzegu, nie chce już rozmawiać z dziennikarzami. Ma dość rozgłosu. Pragnie spokoju, którego od kilku tygodni nie może odnaleźć. - Jestem w depresji - mówi. - Chciałbym zapaść w amnezję, wszystko wymazać z pamięci.
W sylwestrową noc Ireneusz K. oczekiwał we własnym mieszkaniu na znajomego. Kiedy usłyszał stukanie do drzwi, otworzył bez zastanowienia. - Od razu spadły na mnie kopniaki i ciosy - opowiada. - Dawaj hajc krzyczeli napastnicy, a ja robiłem uniki. Wiedziałem, że, jak wejdą do mieszkania, nie przeżyję. Złapałem wędkarski nóż, który leżał na szafce w przedpokoju, wyciągnąłem rękę do przodu i już było po wszystkim.

Po wszystkim to znaczy, że ranny napastnik i jego kompani wycofali się. Sprzed bloku zadzwonili po pogotowie. Ranny zmarł w drodze do szpitala. Dwaj pozostali, nietrzeźwi, zostali zatrzymani, podobnie jak emeryt. Gdy wytrzeźwieli, złożyli zeznania.

- Z trzech osób, które przeżyły bójkę, każda zeznaje co innego. Najbardziej wiarygodna wydaje się wersja Ireneusza K. - przyznaje prokurator Roman Wawrzynek z Prokuratury Okręgowej w Opolu.

Mimo to prokuratura przedstawiła emerytowi zarzut przekroczenia granic obrony koniecznej, co wywołało oburzenie nie tylko mieszkańców miasta. Telewizja TVN poświęciła sprawie specjalną audycję, a jedna z posłanek wystosowała list otwarty do ministra sprawiedliwości w obronie Ireneusza K.

- Polacy, którzy cierpią na brak poczucia bezpieczeństwa, z reguły stają murem po stronie człowieka, który zmuszony został do samoobrony - tłumaczy prokurator Wawrzynek. - Prokuratura jednak nie mogła postąpić inaczej. Proszę zwrócić uwagę, że nie wystąpiono o tymczasowe aresztowanie emeryta, co jest normalną praktyką, gdy mamy ofiarę śmiertelną. To sygnał, że prokuratura cały czas postrzega zajście w kategoriach obrony koniecznej.

Postawienie zarzutu o niczym nie świadczy. Po prostu umożliwia prowadzenie śledztwa, które może zakończyć się umorzeniem lub skierowaniem do sądu aktu oskarżenia. Nawet gdyby sąd uznał, że Ireneusz K. przekroczył granice obrony koniecznej, może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary lub odstąpić od jej wymierzenia z uwagi na to, że oskarżonym kierowały strach lub silne emocje.

Trzy tygodnie po tragicznym incydencie Ireneusz K. jest wciąż na wolności, odbiera liczne wyrazy sympatii i poparcia od mieszkańców miasta, ale nie może normalnie żyć. - Gdybym wiedział, że oni nie cofną się na widok noża, ale jeszcze pójdą do przodu, to może bym go w ogóle nie brał. Ale nie wiedziałem. A działałem w strachu. Kto by się nie bał? Dziś zapewne postąpiłbym tak samo, mimo że żałuję tego, co się stało.

Emeryt nie może sobie poradzić ze stresem. Przygniótł go rozgłos, policyjne i prokuratorskie procedury, nachalnie powracające pytania, na które nie może znaleźć odpowiedzi: Dlaczego przytrafiło się to właśnie jemu? Czy gdyby nie sięgnął po nóż, jeszcze by żył?

Korzysta z pomocy psychologów, jednak równowagi nie odnalazł. W przeszłości trenował boks, ale całe życie był spokojnym człowiekiem, który oddawał się jednej pasji - wędkarstwu. Teraz dla wielu mieszkańców Brzegu jest bohaterem, który zdecydowanie przeciwstawił się bandytyzmowi. Ale Ireneusz K. nigdy nie chciał być bohaterem.


Poszerzanie granic
Emeryt z Brzegu i tak może mówić o sporym szczęściu. Gdyby do incydentu doszło przed kilkoma laty, jego sytuacja byłaby o wiele gorsza. Ludzie, którzy wcześniej zmuszeni zostali do zastosowania obrony koniecznej i przeszli przez koszmar prokuratorskiego śledztwa i wieloletnich procesów, nie odczuwają satysfakcji, że między innymi dzięki nim zmieniono prawo oraz praktykę orzeczniczą sądów.

- Ten koszmar tkwi w nas ciągle. I poczucie krzywdy, że normalnych, uczciwych obywateli traktowano jak przestępców, a przestępców jak ofiary - mówi Elżbieta B. z podwarszawskiego Chotomowa.

Państwo B. mieszkają na skraju miasteczka w okolicy ciemnej i bezludnej. W 1994 r. kilka razy włamano się do ich domu. Wystąpili o zezwolenie na posiadanie broni. Pewnego wieczoru, gdy gospodarze przebywali w domu, nagle zgasło światło. Pomyśleli, że jest to wstęp do kolejnej napaści. Gospodyni wyszła z domu z dubeltówką. Usłyszała głosy kilku osobników dobiegające z okolic transformatora. Kiedy napastnicy zaczęli uciekać, strzeliła do tego, który był jeszcze na słupie. Raniła go śmiertelnie.

Jak się później okazało, była to grupa drobnych złodziejaszków metali kolorowych. Złodzieje zarzucali Elżbiecie B. świadome zamordowanie ich kompana. Prokurator przychylił się do tej wersji. Elżbieta B. wyszła z aresztu tymczasowego dopiero za poręczeniem Jacka Kuronia i Jana Lityńskiego.

W długim procesie roztrząsano głównie, czy oskarżona dokonała czynu umyślnie, czy nieumyślnie. Została w końcu uniewinniona, gdyż sąd uznał, że spodziewała się, że w strzelbie są naboje gumowe, a nie ostre. Mniejsze znaczenie przykładano do tego, czy B. miała w tym przypadku prawo do samoobrony, czy też nie.

Ponad sześć lat toczyła się w sądach sprawa przeciwko Władysławowi H., emerytowanemu pułkownikowi WP, który w październiku 1994 r. ranił śmiertelnie chłopaka okradającego samochody. Tamtego dnia H., jak zwykle przesiadywał w oknie. Zauważył, jak do zaparkowanego przed chwilą forda oriona podchodzą młodzi ludzie i majstrują przy drzwiach. Kiedy jeden z nich wsiadł do auta, H. wziął pistolet i wybiegł przed dom. Złodziej z samochodowym radiem w ręku odepchnął interweniującego oficera i zaczął uciekać. H. rzucił się w pościg. Wezwał uciekającego do zatrzymania, przeładował broń, oddał strzał ostrzegawczy. Kiedy to nie pomogło, H. przymierzył i wystrzelił, śmiertelnie raniąc złodzieja. Potem oddał się w ręce policji.

Dochodzenie trwało długo, bo H. bardzo przeżył to zdarzenie. Lekarze stwierdzili u niego poważną dolegliwość serca i depresję. Ludzie, którzy wypowiadali się na temat H., podkreślali, że pułkownik był wrażliwy na krzywdę ludzką, zawsze spieszył z pomocą krzywdzonym, nigdy nie pozostawał obojętny na zło. Prokurator nie przyjął wersji przekroczenia granic obrony koniecznej i postawił pułkownikowi zarzut zabójstwa.

Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił pułkownika, ale wyrok ten uchylił Sąd Apelacyjny, wskazując, że oskarżony przekroczył granice obrony koniecznej. W ponownym procesie Sąd Okręgowy uznał pułkownika winnym zabójstwa, ale odstąpił od wymierzenia kary. Podobne stanowisko zajął Sąd Apelacyjny, uznając, że wymierzenie oskarżonemu kary więzienia byłoby rażąco surowe.

W grudniową noc 1997 r. na teren posesji Józefa B. w Łodzi wszedł pijany i uzbrojony w nóż przestępca. Między bandytą a gospodarzem doszło do walki. Napadnięty odebrał agresorowi nóż i ugodził go w pośladek. Napastnik zmarł w szpitalu z powodu wykrwawienia, a prokurator postawił gospodarzowi zarzut zabójstwa. Józef B. ponad 9 miesięcy spędził w areszcie, w tym czasie stracił pracę.

Sąd pierwszej instancji uznał, że B. przekroczył granice obrony koniecznej, ale nie wymierzył kary, gdyż oskarżony działał w stanie strachu. Sąd Apelacyjny uchylił ten wyrok i nakazał ponowne rozpatrzenie sprawy. W końcu Sąd Okręgowy uznał B. winnym ciężkiego zranienia przestępcy i skazał go na 16 miesięcy pozbawienia wolności, a Sąd Apelacyjny utrzymał ten wyrok w mocy. Obrońca oskarżonego złożył jednak kasację do Sądu Najwyższego, wskazując, że łódzkie sądy nie wzięły pod uwagę kwestii obrony koniecznej. Sąd Najwyższy podzielił ten pogląd i sprawa będzie rozpatrywana jeszcze raz.


Zabójstwo zgodne z prawem
Te między innymi przypadki sprawiły, że w ostatnich latach znacznie złagodzono odpowiedzialność karną wobec broniących się. W myśl polskiego prawa obrona konieczna musi być odpowiednia do stopnia zagrożenia. Orzecznictwo Sądu Najwyższego - wyznaczające kierunek dla wszystkich sądów - zdaje się bronić prawa obywateli do samoobrony i odchodzić od dotychczas zalecanej reguły ograniczonej obrony.

Wyrok z 4 września ubiegłego roku mówi na przykład, że użycie niebezpiecznego narzędzia nie jest przekroczeniem granic obrony koniecznej, jeśli odpierający zamach nie miał innego narzędzia pod ręką. Ten sam wyrok precyzuje, że nie ma obowiązku schodzenia z drogi nietrzeźwemu napastnikowi, a nietrzeźwość może być nawet przez ofiarę postrzegana jako zapowiedź zwiększonej agresji.

Z kolei wyrok z 3 stycznia 2001 r. głosi, że o przekroczeniu granic obrony koniecznej można mówić wtedy, gdyby broniąca się osoba chciała nie tylko się obronić, ale też świadomie zrobić napastnikowi krzywdę. Nowy, 3. paragraf 25. artykułu kodeksu karnego (Sąd odstępuje od wymierzenia kary, jeżeli przekroczenie granicy obrony koniecznej było wynikiem strachu lub wzburzenia usprawiedliwionego okolicznościami) daje obywatelom niemal pewność, że w przypadku zastosowania przez nich obrony koniecznej ze wszystkimi nawet tragicznymi dla napastników skutkami, mogą pozostać bezkarni. Pod warunkiem, że wykażą, iż działali powodowani silnym strachem.

- Człowiek atakowany powinien myśleć o tym, jak odeprzeć zamach przeciwko niemu, a nie o tym, czy zainteresują się nim organa ścigania. Obrona konieczna to święte prawo człowieka do odparcia bezprawia własnymi siłami i w żadnym wypadku nie powinna narażać broniącego się na jakiekolwiek przykre konsekwencje - uważa mecenas Tadeusz de Virion. Jego zdaniem, prokuratura zbyt często działa asekuracyjnie, nie chcąc podejmować decyzji uwalniającej broniącego się od jakiejkolwiek odpowiedzialności i poddając tę kwestię rozstrzygnięciu sądowemu. A przecież osoba postawiona w stan oskarżenia, oczekując na rozstrzygnięcie sądu, przeżywa niepokój o swoje losy.

Z tego właśnie powodu brzeska prokuratura stała się obiektem ostrej krytyki. - Nie możemy, tak jak chciałaby tego opinia publiczna, przesądzać sprawy od ręki - broni racji prokuratury Roman Wawrzynek. - Z jednej strony chodzi o ochronę życia drugiego człowieka, z drugiej - o honorowanie prawa do obrony, naturalnego, wynikającego z wszystkich zasad cywilizacji. Jeśli potwierdzi się wersja zdarzeń podana przez Ireneusza K., będziemy mogli powiedzieć, że ten człowiek w majestacie prawa i zgodnie z własnym sumieniem zabił drugiego człowieka, i umorzyć postępowanie.


Lęki powszechne
Kilka tygodni po zastrzeleniu złodzieja przez pułkownika H. firma RUN, zajmująca się badaniem opinii społecznej, zapytała reprezentatywną grupę warszawiaków, jaką karę powinien otrzymać zabójca złodzieja. Prawie 40 proc. ankietowanych odpowiedziało, że powinien zapaść łagodny wyrok, a 22 proc. domagało się uniewinnienia. Mniej więcej w tym samym czasie Ośrodek Badań Mareco/Gallup International przeprowadził ogólnopolski sondaż opinii na temat prawnej wrażliwości Polaków. Ponad trzy czwarte ankietowanych uznało, że każdy obywatel ma prawo do samoobrony, zwłaszcza gdy ochrona prawna jest nieskuteczna. Tyle samo osób wyraziło przekonanie, że dozwolone i usprawiedliwione jest użycie broni przeciwko złodziejowi.

Przeciwko braniu sprawiedliwości w swoje ręce opowiedziało się tylko 17 proc. 60 proc. respondentów przytaknęło opinii, że kiedy państwowy wymiar sprawiedliwości jest nieskuteczny, można dochodzić sprawiedliwości na własną rękę.

Nowsze sondaże tylko potwierdzają te tendencje. Poczucie zagrożenia odczuwane przez społeczeństwo od lat utrzymuje się na wysokim poziomie. Policji brakuje ludzi i sprzętu. Sami policjanci skarżą się, że brakuje im też pieniędzy. Obywatele zaś przekonani są o małej skuteczności organów ścigania. Ponad połowa pytanych przez OBOP przyznała, że z tego właśnie powodu nie poinformowała policji o przestępstwach popełnionych na ich szkodę.

Powszechna wiedza o najbardziej brutalnych przestępstwach, często pokazywanych przez media oraz świadomość małej skuteczności organów ścigania potęgują strach. Wzmagają też przekonanie, że trzeba bronić się samemu. Zdaniem dr. Zbigniewa T. Nowickiego, autora poradnika dla posiadaczy broni, już około półtora miliona Polaków ma broń. Oficjalne dane (pozwolenia wydane na posiadanie broni) są o wiele niższe, jednak w każdym większym mieście na bazarze można uzbroić się po zęby. Dostępne są kusze, pałki giętkie, nunczaka, kastety, paralizatory i szokery elektryczne, które obezwładniają prądem, maty elektryczne do wkładania pod tapicerkę siedzeń samochodowych...

Specjaliści ostrzegają, że strzał z pistoletu gazowego z tzw. bezpośredniego pobliża może okazać się śmiertelny. Również broń elektryczna może być śmiercionośna dla osób z arteriosklerozą sercowo-naczyniową. Niebezpieczne bardzo często okazują się wynalazki domorosłych konstruktorów. Pewien właściciel fiata, któremu kilka razy włamano się do samochodu, zainstalował w oparciu fotela metalową dźwignię z nożem; unieruchomił złodzieja na zawsze.

Zasady użycia legalnej broni regulują odpowiednie przepisy (abstrahując od predyspozycji psychofizycznych jej posiadacza), zasad użycia broni nielegalnej nie reguluje nic.


Obrona czy odwet
Obrona obywateli przed bandytami jest podstawowym obowiązkiem państwa. Jeśli nie wywiązuje się ono z tego obowiązku, obywatel musi bronić się sam. To jedno z jego podstawowych praw uznawanych przez Europejski Trybunał Praw Człowieka. Jednak obywatel, który decyduje się na samoobronę, łatwo może wpaść w pułapkę przekroczenia granic prawa. Szkopuł bowiem tkwi w tym, że człowiek zastraszony nie zawsze właściwie ocenia rzeczywistość.

Mechanizm eskalacji zagrożenia został dobrze opisany: dwukrotny wzrost przestępczości powoduje, że poczucie zagrożenia zwiększa się aż czterokrotnie. Jeśli jeszcze do tego dodać brak wiary obywateli w skuteczność działania policji i wymiaru sprawiedliwości, to tworzy się swoista mieszanka wybuchowa. W zastraszonym społeczeństwie, które czuje się zbiorową ofiarą przestępców, może narastać atmosfera ślepego odwetu, kiedy wszystko wydaje się dopuszczalne i dozwolone.

Czesław B., 60-letni pszczelarz z Kosianki, nie miał specjalnych powodów do strachu. Z nikim nie szukał waśni, przez wiele lat wiódł spokojny żywot. Wystarczył jeden epizod, by zachwiać jego poczuciem bezpieczeństwa. Któregoś dnia złodzieje wynieśli z jego domu telewizor, radiomagnetofon, trochę ubrań. B. był bardzo poruszony, podobno groził, że pozabija bandziorów. Pewnego ranka przed półotwartymi drzwiami do garażu znaleziono jego ciało z przestrzeloną głową. W domu nie stwierdzono obcych śladów, nic nie zginęło.

Dochodzenie wykazało, że gospodarz zginął od postrzału w głowę z jednego z dwóch samopałów zamontowanych w górnej części drzwi garażowych. Prawdopodobnie zapomniał o wyłączeniu pułapki i otwierając drzwi, uruchomił urządzenie zapłonowe.

Pirotechnicy przez kilka godzin rozbrajali gospodarstwo. Później opowiadali, że czuli się tak, jakby błądzili po polu minowym ze świadomością, że każde otwarcie drzwi, uchylenie okna może spowodować śmiertelny wystrzał. Całe gospodarstwo było naszpikowane pułapkami na złodziei w różnych fazach montażu. Ujawniono i zneutralizowano 8 samopałów, 10 luf przeznaczonych do miotania pocisków odpalanych elektrycznie, 28 niekompletnych luf urządzeń miotających, 30 sztuk amunicji bojowej, pistolet startowy, pistolet gazowy, pistolet TT kaliber 7,62 mm oraz karabinek sportowy.

Przed kilkoma dniami na terenie gospodarstwa w Niekłonicach pod Koszalinem znaleziono zmasakrowane zwłoki 50-letniego zbieracza złomu. Właściciel gospodarstwa, które sprawiało wrażenie opuszczonego i dość często było odwiedzane przez złomiarzy, początkowo udawał zdziwienie, ale w końcu przyznał się do morderstwa.

- W tym przypadku nie może być mowy o obronie koniecznej - przekonuje prokurator Ryszard Gąsiorowski. - Udało nam się ustalić, że na widok intruza sprawca złapał siekierę i bez ostrzeżenia zaatakował. Działał więc w zamiarze pozbawienia go życia.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [3]
Links
  [1] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=444
  [2] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=63
  [3] http://bhpekspert.pl/user.php