Afery [1]: POD MOSTEM Tak jak po M1 -Zrobili Most Nie otrzymali zapłaty [2]

Autor : Edward Dodano: 22-09-2002 - 07:17
Praca [3]
Pod mostem

Z ofiary państwo ściąga ostatnią koszulę, a przy tym nie można liczyć na jego pomoc.
Sądy, komornicy to kolejne koszty. Prokuratura - śmiech na saliNa budowie efektownego mostu na Wiśle dorobek życia straciło przynajmniej kilka osób, a kilkanaście popadło w poważne tarapaty. Postawni mężczyźni, dotąd dumni właściciele firm, zupełnie się porozklejali. Niektórzy płaczą, opowiadając swe historie. Kryzys przeżywają rodziny, niektóre bliskie są rozpadu. Cierpią dzieci - nie tylko szefów bankrutujących firm, ale i licznych pracowników, którzy z dnia na dzień stracili pracę. Most Kotlarski w Krakowie zapewne przejdzie do historii jako jedna z najbardziej udanych i efektownych przepraw na Wiśle. Niezwykła forma i unikatowa w skali światowej konstrukcja, najdłuższe stalowe przęsło w Polsce (169 metrów) - już to wystarczy, by nazwiska twórców pozostały w pamięci. Tym bardziej że z powodu totalnego bezruchu w inwestycjach mostowych w ostatnim trzydziestoleciu podwawelski gród po prostu utknął w korkach. Dzięki dwóm mostom postawionym w ciągu jednego roku (tuż przed Kotlarskim oddano do użytku most Zwierzyniecki) sytuacja nieco się poprawiła. Zapewne więc i obecne władze miasta trafią do kronik jako współtwórcy sukcesu. Koncepcja budowy trasy kotlarskiej powstała w 1977 r. w krakowskim Miastoprojekcie. Na realizację projektu trzeba było jednak czekać ponad 20 lat. W 1998 r. na zlecenie władz Krakowa miejscowy oddział Stowarzyszenia Architektów Polskich rozpisał konkurs na opracowanie koncepcji architektoniczno-urbanistycznej mostu Kotlarskiego. Wygrała praca Witolda Gawłowskiego. Projektantem konstrukcji został Bogdan Majcherczyk. W 2000 r. przetarg na budowę mostu wygrał Mostostal Kraków. Prace nadzorował z jego ramienia dyrektor Bogusław Pilujski, jeden z najzdolniejszych i najbardziej wprawionych w realizacji podobnych zadań polskich inżynierów - jego dziełem jest m.in. nowy, najdłuższy w Polsce most w Wyszogrodzie. Mostostal najął do wielu robót sprawdzonych podwykonawców, a ci podnajęli kolejnych. Na budowie mostu Kotlarskiego pracowały więc dziesiątki firm. Przedstawicieli największych z nich zaproszono na uroczyste otwarcie mostu - 8 grudnia ub.r. Niektórzy uczestnicy twierdzą, że widzieli wtedy również - podobno po raz ostatni - reprezentanta pszczyńskiej firmy I. Firma ta miała odegrać w procesie inwestycyjnym rolę ogniwa, na którym zatrzymały się spływające z góry pieniądze. Bo - jak udało nam się ustalić - inwestor, czyli krakowski magistrat, z pewnością zapłacił głównemu wykonawcy - Mostostalowi Kraków. Również Mostostal co do grosza rozliczył się ze swymi podwykonawcami, w tym z firmą I. Natomiast podwykonawcy tejże otrzymali co najwyżej jedną trzecią zapłaty, a niektórzy nie ujrzeli nawet złotówki. "Robota pewna, bo miejska" Budowa mostu Kotlarskiego wydawała się - zwłaszcza na tle innych inwestycji w Małopolsce - bardzo bezpieczna. W sytuacji gdy na budowlanym rynku panuje zapaść, gdy solidni dotąd partnerzy zalegają z zapłatą lub w ogóle nie płacą, gdy trudno ufać nawet poważnym spółkom giełdowym, gdy zagraniczni inwestorzy różnymi metodami doprowadzają do bankructwa swych kontrahentów, robota dla podmiotów samorządowych jest przez przedsiębiorców bardzo ceniona. Bardziej nawet niż inwestycje centralne, w których nigdy nie wiadomo, czy będą środki, bo minister finansów może przeforsować poprawki w budżecie i skreślić wydatek albo przesunąć na późniejszy termin. Na tym tle samorządy, zwłaszcza zasobne jak Kraków, uchodzą za płatników nadzwyczaj terminowych i solidnych. Sęk w tym, że bezpośrednią umowę z samorządem podpisuje jedynie ten, kto wygrywa przetarg. W przypadku mostu Kotlarskiego był to Mostostal Kraków. Właściciele ewentualnych firm podwykonawczych bardzo się ucieszyli, bo MK uchodzi za płatnika równie solidnego jak magistrat. - Rozumowaliśmy tak: skoro miasto zapłaci NA PEWNO i Mostostal zapłaci NA PEWNO, to lepszej roboty w Polsce nie ma - tłumaczy Aleksander Sz., właściciel (do niedawna) 10-osobowej firmy budowlanej z Krakowa. Dlatego niektórzy przedsiębiorcy zdecydowali się przystąpić do robót na moście po kosztach (bez żadnego zysku), byle tylko mieć pewny przerób i ludzi w ruchu. Niektórych w mieście to dziwi, a magistrackich urzędników wprawia wręcz w zdumienie. Bo most Kotlarski tani nie był. Kosztował ok. 65 mln zł, a wraz z układem drogowym, dojazdami, estakadami, ekranami akustycznymi - dwa razy tyle. Ostatnia kromka chleba - Niech pan zadzwoni po 21, może do tego czasu dojadę - wrzeszczy do słuchawki Krzysztof R. W tle słychać warkot silnika, Krzysztof R. prowadzi ogromną ciężarówkę, choć lekarz wyraźnie odradzał: dwa zawały wystarczą. Żona załamuje ręce: - Zamorduje się w tej robocie. - Firmę ratować muszę, długi pospłacać, komornika od płotu odpędzić, odetchnąć trochę - tłumaczy Krzysztof. Tchu nie może złapać, odkąd znajomy z krakowskiej firmy K., znanej ze specjalistycznych robót wodnych i podwodnych, wciągnął go w budowę mostu Kotlarskiego. - Pojawiły się techniczne kłopoty z wydobyciem z wody pewnych elementów, poproszono nas o pomoc - opowiada R. - Wiedziałem, że do tej roboty dołożę, bo budżet był za kusy, ale dyrektor firmy K. obiecał mi, że w zamian za to dostanę inną intratną pracę w Krakowie. Firma K. była podwykonawcą pszczyńskiej firmy I. - Pszczynianie zgłosili się do nas sami, natrafili chyba na jedno z ogłoszeń, które rozesłaliśmy po kraju - domyśla się Tadeusz P., dyrektor w firmie K. - Robiliśmy na ich zlecenie przyczółki mostowe, zagęszczaliśmy grunt itp. Bardzo kosztowne prace ziemne. Zachęciło nas to, że najpierw zrobiliśmy dla nich inwentaryzację dna i oni za to zapłacili. Ale jak przyszło do płacenia za najdroższe roboty - nie dali grosza. Firma K. straciła ok. 60 tys. zł (plus odsetki za półtora roku). - Dla naszej kilkunastoosobowej firemki to są duże pieniądze, zwłaszcza że trzeba było jeszcze od tego, czego nie otrzymaliśmy, zapłacić podatek VAT i dochodowy. No, popłynęliśmy pięknie pod tym mostem... Firma K., która wcześniej wyłożyła się na budowie jednego z krakowskich osiedli - pracowała dla Budostalu-1, który ogłosił bankructwo - i ledwie to przeżyła, zalega teraz innym przedsiębiorcom współpracującym przy budowie mostu Kotlarskiego. Prezes i właściciel firmy próbuje ją ratować; niektórzy wierzyciele w rozpaczy zarzucają mu próby wyprowadzenia majątku, ślą donosy do prokuratury. - Rozumiem, że on ratuje dorobek całego życia, ale to jest nieuczciwe, że zostawia na lodzie cały wianuszek podwykonawców, jak my, tych z samego końca łańcuszka inwestycyjnego. Co mamy zrobić? Zaszyć sobie żołądki? Zagłodzić się na śmierć, popełnić zbiorowe samobójstwo? - pyta Halina J., prezes niewielkiej firmy budowlanej, która pracowała na moście dla firmy K. i dla pszczynian. Za płotem czai się komornik, który w imieniu państwa, w majestacie prawa (nie zapłacone podatki) czyha - jak mówi pani Irena - na ostatnią kromkę chleba w jej rękach. Zamiast kasy - prokurator Zawałowiec Krzysztof R. miał do niedawna cztery duże ciężarówki. Zatrudniał 6 kierowców i mechaników. Sam nie jeździł, bo lekarz zakazał. Teraz ostał się z jednym autem: jeździ na okrągło, jak nie on, to syn. Ciężarówki zostały zarekwirowane w majestacie prawa, pracownicy poszli do pośredniaka, biorą zasiłki. - Widocznie tak państwu wygodniej - komentuje R. Wraz z nim (lub przed nim) podobne roboty wykonywali na moście Kotlarskim panowie X. i Y. W rozmowie z reporterem "Dziennika" wyraźnie się rozklejają. Jeden płacze. Mówi, że stracił wszystko. - To była reakcja łańcuchowa - tłumaczy. - Teraz jak idioci oskarżamy się wszyscy w gronie poszkodowanych, bo jeden był często podwykonawcą drugiego itd. A pewne jest tylko tyle, że firma I. otrzymała od Mostostalu całą kasę za most Kotlarski i nie puściła tej kasy w dół. Zamiast pieniędzy poszkodowani otrzymali zawiadomienia z katowickiego Sądu Gospodarczego oraz wezwania do prokuratury. Sąd informował, że firma I. znalazła się w stanie upadłości, zaś prokurator chciał zapytać o opinię na temat I. Doniesienie na tę firmę złożono bowiem w Wałbrzychu, gdzie realizowała ona inną dużą inwestycję. - Skąd wytrzasnęliście firmę I.? - pytam Bogusława Pilujskiego, dyrektora Biura Budowy Mostów Mostostalu Kraków. - No - waha się. - Ona po prostu była na rynku od dłuższego czasu, miała duże doświadczenie, budziła zaufanie. Podobno ktoś jej nie zapłacił na Dolnym Śląsku i stąd jej kłopoty. - Ale za Kotlarski zapłaciliście jej wszystko? - Co do złotówki. Publiczne samobójstwo Zawałowiec R.: - Jak mi nie zapłacili na Kotlarskim, zaczęła się tragedia. Bo to jest tak: nie masz pieniędzy na paliwo, na części, a chcesz brać roboty, żeby firma przeżyła. Idziesz do banku, bierzesz pożyczkę - liczysz, że kiedy ci w końcu zapłacą za Kotlarski, bo cały czas obiecują, to spłacisz kredyt. I jesteś ugotowany. Bo oni ci nigdy nie zapłacą. A bank stawia sprawę jasno: dawaj kasę. Inspektor skarbowy - to samo. Odsetki karne lecą jak szalone. Bez litości. R. ma 40 lat i siwiuteńkie włosy. Posiwiał ostatnio - ze zgryzoty. W rodzinie dzieje się źle. Żona obwinia go o całą sytuację. - Uciekam w trasę, żeby trochę zarobić i jakoś to wszystko przeżyć. Ale nie wiem, czy dam radę. Nie widzę sensu, wszystko, co zarobię, oddaję bankowi, ZUS-owi i państwu. Aleksander Sz., jeden z dłużników R. i zarazem wierzycieli pszczyńskiej firmy I., twierdzi, że dostrzega coraz większą desperację w gronie poszkodowanych: - Niektórzy coraz poważniej mówią o publicznym samobójstwie. Że tylko to zwróci uwagę decydentów, którzy na razie totalnie nas olewają. Sz. popłynął i na Kotlarskim, i na opisywanej przez nas w pierwszym odcinku budowie centrum handlowego M1 w Krakowie. - Dwie teoretycznie najlepsze inwestycje ostatnich lat w całym regionie - uśmiecha się kwaśno. - A na samym Kotlarskim straciłem 100 tys. zł... Zawałowiec R. pokazuje notes: - Na dziś winien jestem bankowi i różnym ludziom 40 tys. zł, a zaległości wobec mnie przekraczają - bez odsetek - 60 tys. zł. Znaczy: gdyby nie te przeklęte budowy, byłbym na ładnym plusie. A tak moja działalność jest sparaliżowana. Państwo prawa O paraliżu mówi również Halina J., prezes krakowskiej firmy, która na moście Kotlarskim użyczała m.in. ciężkiego sprzętu. - Firma I. na początku ładnie płaciła, a panowie prezesi, dyrektorzy i kierownicy byli tak grzeczni, że uznałam ich za wzorzec uprzejmości i ogłady. We wrześniu, dokładnie rok temu, zamilkły jednak w Pszczynie wszelkie telefony, a uprzejmości się skończyły. W czasie ostatniej, grudniowej, osobistej interwencji wiceprezes I. wręcz chciał mnie pobić - opisuje pani Halina. Była zaskoczona, podobnie jak reszta wierzycieli, gdy w styczniu otrzymała zawiadomienie o otwarciu przez I. postępowania układowego. - Mieli wielki majątek i duże wierzytelności w gminach, naprawdę mieli z czego zapłacić, tym bardziej że dostali pełną zapłatę z Mostostalu za Kotlarski - uważa prezes J. - Przypuszczam, że celowo uniknęli zapłaty. W Pszczynie tłumaczą, że nie dostali pieniędzy za dużą inwestycję w Wałbrzychu. Ktoś musiał stracić... Halina J., jak niemal wszyscy poszkodowani, ma wielki żal do państwa. - Z ofiary, która nie dostała pieniędzy, państwo ściąga jeszcze ostatnią koszulę, a przy tym nie można liczyć na jego pomoc. Sądy, komornicy - to kolejne koszty. Prokuratura - śmiech na sali! Prezes J., jak inni spod mostu Kotlarskiego, była przesłuchiwana w sprawie firmy I. - Parodia! Strata czasu! - ocenia. Odniosła wrażenie, że prokurator nie ma pojęcia, po co w ogóle tę sprawę prowadzi. Bywało jednak inaczej. - W zeszłym roku zaczęłam jeździć do dłużnika, który zalegał mi przez półtora roku na ponad 40 tys. zł i śmiał się z tego. Facet miał okazałą willę, był szanowanym obywatelem pewnej podkrakowskiej wioski. Zaczęłam opowiadać jego sąsiadom, jaki jest uczciwy, jak puszcza biednych ludzi z torbami. W końcu wymogłam na nim, by w zamian za dług oddał mi swojego opla vectrę. Spisaliśmy umowę sprzedaży - za 43 tys. zł, równowartość długu bez odsetek. Następnego dnia człowiek ten pobiegł na policję i doniósł, że zmusiłam go groźbami do tej transakcji. I tutaj prokurator dostrzegł sens. Nie chciał słuchać o przeterminowanym długu. Chciał słuchać o wymuszeniu. Jako podejrzana siedziałam na ławce - czekając na przesłuchanie - ze skutymi w kajdanki bandziorami. Zobaczyłam nasze prawo w całym jego majestacie.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się [4]
Links
  [1] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=2
  [2] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&file=article&sid=194
  [3] http://bhpekspert.pl/index.php?name=News&catid=&topic=52
  [4] http://bhpekspert.pl/user.php