VORTAL BHP
Aktualnie jest 860 Linki i 253 kategori(e) w naszej bazie
WARTE ODWIEDZENIA
 Co nowego Pierwsza 10 Zarekomenduj nas Nowe konto "" Zaloguj 28 marca 2024
KONTAKT Z NAMI

Robert Łabuzek
+48501700846
 
Masz problem z BHP
szukasz odpowiedzi ?
Szybko i gratisowo otrzymasz poradę
zadzwoń lub napisz na maila.

Na stronie przebywa obecnie....

Obecnie jest 48 gości i 0 użytkowników online.

Możesz zalogować się lub zarejestrować nowe konto.

Menu główne


Google

Przeszukuj WWW
Szukaj z www.bhpekspert.pl

Jaki jest czas naszej pracy ? Jak długo pracujemy ? Autor : Jan1
Ciekawe tematy - Nie tylko BHP 69 proc. Polaków pracuje 40–49 godzin tygodniowo, a tylko co ósmy–dziewiąty ponad 60 godzin W tegorocznej sejmowej debacie nad skróceniem czasu pracy do 40 godzin tygodniowo zderzyły się dwa stanowiska. Związkowcy uważali, że byłaby to zasłużona zdobycz socjalna i wypełnienie jednego z ostatnich zaległych postulatów sierpniowych. Pracodawcy przestrzegali, że każda obcięta godzina pracy pogarsza kondycję przedsiębiorstw i w rezultacie zwiększa bezrobocie. A i tak Polska, kraj ciągle na dorobku, pracuje za mało. Niech nasz pierwszomajowy spis z natury będzie przyczynkiem do tej dyskusji. WOJCIECH MARKIEWICZ 87 godzin pracy tygodniowo Krzysztof C., l. 37, właściciel kiosku warzywno-owocowego na targowisku na warszawskim Bemowie: – Wstaję około trzeciej rano. Zimą wcześniej, żeby odśnieżyć Żuka i rozgrzać silnik. O czwartej, wpół do piątej muszę być na giełdzie na Okęciu, gdzie z reguły kupuję u stałych producentów albo pośredników. Na giełdę jeżdżę prawie codziennie, żeby mieć świeży konkurencyjny towar. O szóstej, szóstej trzydzieści rozkładam towar. Tuż po siódmej przychodzą pierwsi klienci, zwykle emeryci. Po ósmej dołącza żona, która wcześniej wyprawia córki do szkoły. Wtedy mam trochę oddechu, ale kiedy jest ruch, w piątki czy przed jakimiś świętami, to pracujemy razem na cztery ręce. Żona handluje do 13–14. Potem idzie gotować obiad. Wraca o 16–16.30 i wtedy ja idę – mieszkamy obok bazaru – na obiad. Wracam o 17–17.30 i handlujemy, jak teraz, do 18.30–19.00. Latem dłużej, czasem nawet do 21. Potem trzeba schować towar, posprzątać, zrobić rachunki. Przed jedenastą, kiedy wracam do domu, oczy się same kleją. W soboty pracujemy do 13–14. Tylko w niedziele można się wyspać i wtedy ja nie ruszam się z łóżka do ósmej, a nawet dziewiątej. Ale i tak budzę się o trzeciej, tyle że o czwartej, piątej znowu zasypiam. Nie narzekam, bo po sześciu latach prowadzenia kiosku dwa lata temu zamieniliśmy mieszkanie na większe (na dwa pokoje z kuchnią), a w zeszłym roku byliśmy dwa tygodnie na urlopie w Hiszpanii. W tym roku planujemy jechać do Turcji. 86 godzin Jan J., l. 32, właściciel baru: Zaczyna dzień o 7.30, ale pracuje siedem dni w tygodniu, czasem do północy. W wolnych chwilach zajmuje się rachunkami, zamówieniami, zakupami. Żadnych wakacji, żadnych lektur, żadnego życia rodzinnego. W styczniu zostawiła go żona. 81 godzin Władysław Radkiewicz, l. 63, rolnik ze wsi Michałowice, woj. mazowieckie: – O której to ja wstaję, mama? – pyta żonę. – O trzeciej? To niech pan pisze o trzeciej. Potem doi siedem krów, mleko zlewa do baniek. Bańki na wóz, przyprzęga kobyłkę i wio przez wieś, przez gospodarstwa tych, co odstawiają mleko, żeby przed siódmą zdążyć do zlewni. Do domu wraca po ósmej. Śniadanie – kanapki i mleko – i do obory, zwierzęciu dać, kurom sypnąć. – Potem zimą zawsze jest co w ręce wziąć – mówi. – A latem to nie wiadomo za co się zabrać. Przerwy tylko na obiad i na kolację. O siódmej dojenie. Kiedy dłużej nie wraca, o dziewiątej albo i później, żona idzie do obory. Patrzy, a Władziu na stołeczku, przy dojeniu, w ciepłą krowę wtulony. Nie rusza się. Śpi. Powyżej 75 godzin Jerzy Orłowski, l. 38, z firmy O’Kay Film Studio zajmującej się produkcją filmów reklamowych: – Moja praca ma dwa rytmy. Raz jest to przygotowywanie produkcji, od 9 rano spotkania, telefony, papiery, rozmowy z agencjami i realizatorami. Dwa to produkcja, gdy praktycznie pracuje się non stop, czasem do trzeciej w nocy albo od piątej rano. Przeciętnie pracuję 12–13 godzin dziennie, niedzielę wybieram sobie w dowolnym dniu, powiedzmy w środę. 74 godziny Grzegorz Skawiński, gitarzysta zespołu ONA: – Mam to szczęście, że moja praca jest moją pasją. Nie wyobrażam sobie, bym mógł robić co innego niż to, co robię. Zwykle wstaję o 8 rano. Od razu po śniadaniu biorę gitarę do ręki. Potem obiad, próba z zespołem. Powrót do domu i znów – samodzielna praca, która od lat już nie polega na ćwiczeniu wprawek, ale przede wszystkim na wymyślaniu i dopracowywaniu nowych pomysłów kompozycyjnych i aranżacyjnych. Z reguły z gitarą nie rozstaję się przez jakieś 12 godzin na dobę. Trudno mi powiedzieć, ile gram koncertów w ciągu roku. Nigdy nie liczyłem. Często bywa, że w miesiącu gra się 10–15 koncertów w różnych miejscach. Do budżetu czasu, który na to przeznaczam, trzeba doliczyć dojazdy, nieraz bardzo absorbujące, bo np. w czwartek gramy w Gdańsku, a już w piątek w Rzeszowie. Poza tym wszystkim zdarza mi się opracowywać podręczniki i kasety instruktażowe do gry na gitarze. Kiedy wyjeżdżam na urlop, zawsze biorę ze sobą gitarę. 72 godziny Wielozawodowy kierowca-student-ubezpieczeniowiec Krzysztof Łąkowski, 25 lat, student V roku Instytutu Informacji Naukowej i Studiów Bibliologicznych Uniwersytetu Warszawskiego: – Utrzymuję się ze sprzedaży ubezpieczeń, z przewozu części do maszyn poligraficznych z Polski do Czech (kiedy mam zamówienie, wyjeżdżam w nocy, cały dzień spędzam w Czechach i rano jestem w Polsce) oraz z jazdy na taksówce. Kiedy są klienci – chodzi o ubezpieczenia – pracuję intensywnie i tak długo jak trzeba. Np. zdarzało mi się podpisywać i 20 umów o ubezpieczenie emerytalne (II filar) dziennie. W zeszłym miesiącu zarobiłem na czysto 5000 zł i nie uważam, żeby to było dużo. 71 godzin Marek Pol, przewodniczący Unii Pracy: – Zajmuję się polityką, ale wykonuję również pracę zawodową. Niemniej – jeśli ktoś podchodzi poważnie do swoich obowiązków polityka zawodowego, jakim byłem w Sejmie poprzedniej kadencji – praca posła, polityka zawodowego, jest o wiele bardziej wyczerpująca. Szczególnie gdy mieszka on poza Warszawą, spędza wiele czasu w drodze. Pamiętam tę nerwową atmosferę każdego niemal dnia, kiedy pędzi się z komisji na komisję lub ma się wyrzuty sumienia, że się na niej nie jest. Zwykle wstaję o 6.30. Zdarza się jednak, że i o 5, gdy mam coś pilnego do napisania. Dwie godziny pracuję w domu, przeglądam papiery, przygotowuję pisma. O 9–9.30 staram się zająć sprawami zawodowymi. Jako ekonomista pracuję dla dużej firmy doradczej. Od 14–15 zajmuję się polityką; spotkania z umówionymi osobami, z kierownictwem UP, z dziennikarzami. Zwykle trwa to do 21–22. Dzisiaj mam wyjątkowo luźny dzień. Jestem w Krzyżu Wielkopolskim po dwóch spotkaniach, a przed trzecim. Przygotowywałem się do tych spotkań – z młodymi ludźmi – dwa dni, gdyż teraz nie ma tolerancji dla polityków, którzy mówią głupstwa, są nieprzygotowani. Takich spotkań mam w miesiącu do dwudziestu. Dzisiaj ok. 21. wrócę do Poznania i będę musiał przygotować się do posiedzenia Krajowego Komitetu Wykonawczego UP, co potrwa zapewne do pierwszej w nocy. Dużo podróżuję pociągiem, który ma tę przewagę nad samochodem, że można pracować w drodze. Co na to żona? Raz się denerwuje, drugim razem kpi. 71 godzin Robert Smoktunowicz, szef firmy prawniczej Smoktunowicz i Falandysz, Warszawa: – Ta praca to nigdy niekończąca się historia, praktycznie przerywana jedynie biologicznymi koniecznościami. Zajmujemy się pełną gamą spraw, od prywatnych po doradztwo prawne firmom zagranicznym i mediacje. Ta różnorodność sprawia, że nie popada się w męczącą rutynę, bo raz trzeba wysłuchać całej historii życia klienta, innym razem poznawać tajniki działania największych firm. Zwykle pracuję od 8.30 do 20.30, ale bywa, że i do północy. Najwspanialsze w tym zawodzie jest to, że każda sprawa jest inna. A fakt, że biorę na siebie odpowiedzialność, czasem ogromną, nie paraliżuje, ale – przeciwnie – pobudza do pracy, daje możliwość kreatywnego działania. Nie odczuwam więc z reguły zmęczenia – poza fizycznym – nowe, trudne wyzwania nakręcają mnie. 69 godzin Rita Schultz, 28 l., redaktor naczelna 3 czasopism (półrocznika „Poradnik Inwestora”, miesięcznika „Home& Market”, tygodnika „Gazeta Finansowa”): – Zajmując się trzema tytułami prasowymi, nie ma się chwili wolnej, nie pracuje się od–do. Trzeba być dyspozycyjnym 24 godziny na dobę. Do pracy zwykle przychodzę na 9, wychodzę różnie – czasem o 19, czasem o 22–23. Plus soboty i niedziele. Zarządzam trzema zespołami ludzkimi, więc czasami czuję, że mi coś umyka, chociaż pewnie bardziej odczuwają to moi pracownicy. 66 godzin Maciej Grelowski, prezes Orbis SA, od 1997 r. spółki giełdowej, która niedawno w rankingu amerykańskiego dwutygodnika „Forbes” znalazła się w gronie „dwudziestu najlepszych na 2000” – mniejszych, ale najbardziej obiecujących i wytrwałych firm na świecie. W ub.r. w rankingu „Polityki” Orbis znalazł się na 23 miejscu najbogatszych polskich firm: – Wystarcza mi sześć godzin snu. Budzę się o 5–6, o 7.30 jestem zwykle w pracy. Rano pracuje mi się najbardziej efektywnie. Przy odpowiednim zorganizowaniu sobie pracy nie trzeba się zabijać, być zajętym do północy. Ja kończę o 17–18. Później jednak bardzo często, jak to się mówi – bywam. Jest to zwykle obowiązek, ale i możliwość spotykania ludzi, którzy są zajęci tak jak ja. Fakt, że jest się w dużym stopniu odpowiedzialnym za przyszłość 10 tys. ludzi i biznes wart 2 mld zł, sprawia, że często nawet gdy śpię, to także myślę o firmie. I czy wtedy również pracuję? 63 godziny Jerzy Bralczyk, językoznawca: – Dziś dobrze jest być zajętym i dobrze jest robić wrażenie zajętego. Ja funkcjonuję od wielu, wielu lat w różnych środowiskach i miejscach. Najczęściej bywały to jakieś dwa miejsca. Na przykład Warszawa–Kraków, Uppsala–Sztokholm, Warszawa–Białystok. Z reguły byłem związany z dwiema uczelniami. Taka „dwumiejscowość” jest swego rodzaju zabezpieczeniem, ale i podwojeniem. A że każdy chce mieć swojego klona, więc z owego podwojenia można się cieszyć. Na co dzień działam w czterech obszarach. Pierwszy to nauka i dydaktyka akademicka; drugi – media, czyli występy w radiu, telewizji, czasem obecność w prasie; trzeci – komercja (w roli eksperta bywam zatrudniany w reklamie i marketingu); czwarty to szkolenia – prowadzę szkolenie dla władz samorządowych, zarządów wielkich firm, dla prawników, prowadzę też szkolenia otwarte z zakresu retoryki (publicznego mówienia). Wstaję o 7 rano, niekiedy wcześniej. Pracuję średnio 9–10 godzin na dobę. Często jeżdżę, choć na szczęście z tej racji, że nie prowadzę samochodu, jestem wożony i odpadają mi stresy kierowcy. Ale jest coraz mniej czasu na pisanie, a na odpoczynek nie ma go wcale. 59 godzin Dr M., l. 33, chirurg z siedmioletnim stażem pracy: Budzik dzwoni o 6.30. O siódmej powinien być już w pracy, ale zwykle dociera na oddział tuż przed ósmą. – Umowę etatową mam podpisaną od 7 do 15, ale odprawę zaczynamy o 7.45, więc wolę napić się kawy w domu zamiast w dyżurce – tłumaczy. Poranny raport trwa pół godziny, następnie zaczyna się obchód z ordynatorem. W klinice jest sześćdziesiąt łóżek i w zależności od liczby zaplanowanych operacji trwa to od 30 minut do godziny. – Nie prowadzę ćwiczeń ze studentami, więc do godziny 15 pozostaje mi robienie opatrunków i praca przy stole operacyjnym. Nieraz spędzam tam dwie godziny, a niekiedy pięć. Sporo czasu zabiera uzupełnianie dokumentacji pacjentów. Wtedy skalpele i bandaże odkładane są na bok i w ruch idzie długopis, nożyczki, klej i maszyna do pisania. Dokumentacja wymagana przez dyrekcję szpitala i kasę chorych nakłada na nas obowiązek codziennego wklejania w historię chorób aktualnych wyników badań wszystkich chorych i opisywania ich stanu zdrowia – mówi M. Te papierkowe czynności zabierają mu nieraz dwie godziny (gdy są stażyści – praktykanci tuż po studiach – na nich spada papierkowa robota). Gdy M. nie jest przydzielony do żadnej operacji, przyjmuje pacjentów w przychodni szpitalnej. Dawniej było tu dziennie czterdziestu chorych – dziś, z uwagi na wprowadzone limity przyjęć, lekarz może przyjąć kilku pacjentów. Zapisy są więc na dwa miesiące, ale pracy mniej. Między godziną 15 a 16 dr M. ma czas na obiad. Musi się spieszyć, bo trzy razy w tygodniu od godz. 16.30 przyjmuje pacjentów w spółdzielni prywatnej na drugim końcu miasta. Pracę kończy tu o 18.30. – Ale raz w tygodniu dyżuruję w pogotowiu – dodaje. – Wtedy prosto ze spółdzielni przesiadam się do karetki i jeżdżę do 7 rano. Staram się mieć te dyżury w piątki, aby po takim maratonie odpocząć w sobotę w domu. W przeciwnym razie o siódmej rano muszę stawić się do pracy w szpitalu. Tutaj przecież także pełni dyżury – sześć nocy w miesiącu. Rozpoczyna je bezpośrednio po normalnym dniu pracy o godzinie 15 (wybiera te dni, w których nie musi być w spółdzielni) i kończy o siódmej rano następnego dnia. Podczas nocnego dyżuru pod opieką trzech lekarzy znajduje się cały oddział. Często zdarza się M., że musi znów stanąć po całej dobie spędzonej w szpitalu przy stole operacyjnym. A gdy wypada dzień przyjęć w spółdzielni – po powrocie do domu będzie miał za sobą 35 godzin pracy. 58 godzin Szymon Kołecki, 18 l., mistrz świata juniorów, mistrz Europy i wicemistrz świata seniorów w podnoszeniu ciężarów: – Pobudkę mam o 7.45, potem waga, o ósmej śniadanie. Mała przerwa i trening do 12.30. Po obiedzie trening do 18.45, a po kolacji kolejny trening do 22. W niedzielę mam tylko ranny trening. Teraz, przy dużych obciążeniach, podnoszę 12–15 ton dziennie. Zimą, przy mniejszych – do 34 ton. Pracuję pod kątem igrzysk olimpijskich w Sydney. 55 godzin Raimondo Eggink, l. 28, jest właściwie Holendrem, ale w świecie finansów narodowość zaciera się: jest doradcą inwestycyjnym Polaków, operuje polskimi pieniędzmi, mówi biegle po polsku i mieszka w Polsce od dziesięciu lat: Do swojego biura w holenderskim banku ABN AMRO w pobliżu warszawskiego lotniska Okęcie przyjeżdża ok. 8. Czyta jeden dziennik – „Prawo i Gospodarkę” (to oszczędność czasu) i raporty od brokerów. Od 8.30 zerka na monitor, ale rynki europejskie (co dopiero amerykańskie!) jeszcze śpią. Ruch zacznie się dopiero o 9 i wtedy Raimondo wraz z trójką współpracowników rozmawiają o nadchodzącym dniu: co warto kupować, bo chyba pójdzie do góry, a co lepiej sprzedać, bo spadnie. Opierają się na oficjalnych komunikatach spółek, na komentarzach prasowych, a nawet na pogłoskach, który prezes się chwieje, a na kogo ostrzy sobie zęby zagraniczny inwestor. – Ale różnie je można interpretować i różnie prognozować – wyjaśnia Eggink. W południe lunch w bankowej stołówce i okazja do pogawędki z kolegami z innych działów. Dowiaduje się, że hiszpańska firma Ferrovial kupiła po cichu pakiet akcji Budimeksu hurtem, więc nie będzie zachęcać drobnych ciułaczy wysoką ceną do odsprzedaży. Eggink natychmiast polecił sprzedać akcje Budimeksu. O 16 koniec notowań ciągłych, tempo zwalnia, o 17.30 w monitorze pojawiają się komentarze biur maklerskich, otwiera się giełda nowojorska, pierwsze przesłanki do jutrzejszego dnia. Eggink wychodzi przed 19, żeby zdążyć jeszcze zobaczyć przed snem trójkę małych dzieci. 47 godzin Krzysztof Z., l. 34, informatyk w polskiej filii dużej amerykańskiej firmy komputerowej: – Pracuję w czymś w rodzaju komputerowego pogotowia ratunkowego, które reanimuje systemy sterujące sieciami bankowymi, liniami produkcyjnymi, sieciami telefonii komórkowej itp. Pracuję 9–10 godzin dziennie, pięć dni w tygodniu. 45 godzin Dzielnicowy J. z warszawskiego komisariatu, 27 l., staż pracy – 2 lata: Zakontraktowane teoretycznie: 8 godzin dziennie od 8 do 15. Teoretycznie: o 8 odprawa. Powinna trwać ok. godziny. Potem (teoretycznie) dzielnicowy powinien ruszyć na obchód terenu. Praktycznie: 8–9 odprawa. 9–13 praca papierkowa; formularze, protokoły, segregowanie doręczeń. 13–15 praca w terenie, jeśli praca biurowa nie przeciągnie się. Zdarza się, że dzielnicowy w ogóle nie ma czasu na obchód. W rezultacie (praktycznie) dzielnicowy rzadko wraca do domu przed 17. W zeszłym roku dzielnicowi otrzymali telefony komórkowe, żeby w razie potrzeby służyć radą obywatelowi z rewiru. Jeśli obywatel zechce wezwać dzielnicowego w sprawie porządkowej, powinien on stawić się na takie wezwanie. Dla dzielnicowego J. wyjazd po godzinach na teren rewiru wiązałby się z półgodzinnym dojazdem w jedną stronę, czyli co najmniej 2 nieopłacone nadgodziny. Dzielnicowy J. przyznaje, że telefon wyłącza po 17. Uważa, że do tej godziny wypracowuje swoje 1000 zł. I dlatego nie poda swojego nazwiska. 44 godziny Pan K., kabinowy tłumacz symultaniczny: – Dniówka tłumacza to przeciętnie 8 godz. (w tym 1 godz. przerwy – to świętość), chyba że chodzi o obsługę jakiejś ważnej wizyty. Jeżeli tłumacz ma być dyspozycyjny dłużej niż 4 godz., zatrudnia się dwóch. Z reguły tłumacze kabinowi zmieniają się co 30 min. Przepisy dopuszczają do 2 godz. ciągłego tłumaczenia, ale znam i takich, którzy potrafią przesiedzieć cały dzień, choć są później kompletnie nieprzytomni. Po pracy regeneruję się do 2 godzin. Staram się mieć wolne wszystkie weekendy, ale niedziela płacona jest podwójnie – to łakomy kąsek. Przeciętnie pracuję 20–23 dni w miesiącu, ale są i tacy, którzy dochodzą do 30. Charakter pracy jest bardzo stresogenny. Amerykanie mierząc poziom stresu w poszczególnych zawodach porównali nas z pilotem samolotu myśliwskiego w czasie akcji. Do każdego tłumaczenia trzeba się wcześniej przygotować, przejrzeć materiały, terminologię itp.; dobrze jest znać temat choć z tygodniowym wyprzedzeniem. Ale zdarzają się kompletne zaskoczenia, na przykład zamiast o energetyce trzeba mówić o narkotykach. W porównaniu z latami ubiegłymi nastąpiło też znaczne uszczegółowienie i zawężenie tematyczne. 40 godzin Pani J., kasjerka w supermarkecie: – Pracuję w systemie nienormowanego czasu pracy – czasem po 4, a czasem po 9 godzin dziennie. Przysługuje nam ustawowo 7 dni wolnych w miesiącu, w tym tylko jedna sobota lub niedziela. Pracujemy również w święta państwowe. Po sześciu godzinach mamy prawo do 15-minutowej przerwy, jeśli pracujemy 9 godzin – do dwóch takich przerw. Za zgodą asystenta możemy, poza przerwą, pójść do toalety. Zwolnienia są bardzo źle widziane – choroba w okresie próbnym powoduje utratę pracy, a później – nieprzyznanie podwyżki. Praktycznie nie mamy żadnych dodatkowych świadczeń poza karnetem na basen – ale przy naszym nieregulowanym czasie pracy korzystanie z pływalni jest bardzo utrudnione. Uważam moją pracę za ciężką i stresującą: kasjerki oceniane są według szybkości skanowania, muszą uważać nie tylko na to, czy dany towar odpowiada temu, co ukazuje się na monitorze, lecz także na kupujących, wśród których znajdują się czasami ludzie agresywni, nieuprzejmi, a nawet złodzieje. Jednakże lubię mój zawód i gdyby nie bardzo niskie zarobki – niespełna 1000 zł – nie myślałabym o zmianie pracy. 38 godzin Paweł Krasucki, górnik przodowy, pracuje w najlepszej kopalni w Polsce – Bogdance pod Lublinem, będącej na progu prywatyzacji i wejścia na giełdę: Spod swojego domu w Chełmie ma do kopalni dokładnie 52 km. Kawał drogi, ale to się opłaca – nie ma na Lubelszczyźnie lepiej płacącej firmy i do tego regularnie, choć górnicy i tak wiedzą swoje: – Mimo wszystko nasza praca pod ziemią nie jest należycie doceniana, no i wyceniana – mówi Krasucki. Na poranną zmianę Krasucki musi wstać o 4.15 – o 4.45 odjeżdża autobus. Około 6 jest pod kopalnią. Teraz trzeba się przebrać, pobrać lampę, pochłaniacz, numerek identyfikacyjny – o 6.30 przodowy wkłada swoją kartę do czytnika. Od tego momentu liczy się goła dniówka: – To znaczy, że podjąłem pracę – wyjaśnia. – Ile faktycznie zarobię, okaże się dopiero na dole. Zjazd windą na dół, na głębokość 920 m, zajmuje kilkanaście minut – potem trzeba przejechać prawie 4 km podziemnymi chodnikami (kolejką podwieszaną) do węglowej ściany. Robota zaczyna się o 7.30 – kończy o 13. W tym czasie do gołej pensji dodawane są premie. Zależą one od tzw. ścianopostępu. Oddział, którego częścią jest brygada przodowego Krasuckiego, musi miesięcznie wryć się 200–240 m w węglową ścianę. Około 14 Krasucki jest na powierzchni. Odbija kartę – koniec dniówki. Potem oddaje sprzęt i spieszy do łaźni, żeby wyszorować węglowy pył, który wbija się w każdy centymetr ciała. Nie da się zmyć tylko czarnych obwódek wokół oczu. O 14.45 odjeżdża autobus. W domu jest około 16. Marzy tylko o odpoczynku, ale, jak mówi, żona zawsze wynajdzie jakąś robotę. Paweł Krasucki pracuje na 3 zmiany, 5 dni w tygodniu, lecz jak trzeba, to zjeżdża na dół także w soboty. 36 godzin Pan T., kontroler lotów: – Pracujemy w systemie zmianowym – dyżury są 12-godzinne, przy czym po dziennym mamy 24 godz. przerwy, po nocnym – 48. W trakcie dyżuru jest przeciętnie 6–8 godz. czynnej pracy; kontroler nie powinien pracować bez przerwy dłużej niż 2 godziny. Zarabiamy nieźle, szczególnie w stosunku do średniej krajowej, ale trzeba pamiętać, że na świecie jest to grupa elitarna, uplasowana w płacach tuż za pilotami – średnio 70 proc. ich pensji. U nas jest to dużo mniej. Nasza praca jest stresująca, zaliczana do najcięższych na świecie: ogromna odpowiedzialność, wieczna czujność i gotowość, maksymalna koncentracja. Samolot nie może przecież zatrzymać się na czerwonym świetle. Często w ułamku sekundy trzeba podjąć właściwą decyzję i zsynchronizować ją z kolegami prowadzącymi inne samoloty. Bywa, że całodzienny „zapas” stresu wyrabiasz w 3 sekundy. Do tej pracy trzeba podchodzić z pokorą, np. po urlopach wybieramy lżejsze stanowiska, aby się rozkręcić i wejść z powrotem na wysokie obroty. Mamy oczywiście więcej dni wolnych, chociażby obligatoryjny 2-tygodniowy obóz kondycyjny, jednak uważam, że ze względu na ciągły stres, jakiemu poddawani jesteśmy w pracy, powinna przysługiwać nam wcześniejsza emerytura. Ponad 34 godziny Ewa R., nauczyciel akademicki, 32 l., pełny etat na Uniwersytecie Śląskim, otwarty przewód doktorski: Pełen etat to 360 godzin rocznie. Ciężko wyliczyć tygodniową średnią, bo w semestrze letnim można mieć zajęcia dwa razy w tygodniu, a w zimowym co drugi dzień. Mało kto ma goły etat, który wynosi 800 zł netto. Według Ewy R. praca akademicka nigdy się nie kończy. No bo jaki uczciwy naukowiec przyzna, że już dowiedział się wszystkiego? Żaden. Najtrudniej w tej pracy zachować żelazną samodyscyplinę. Jak nie pracujesz (nie doczytujesz, nie piszesz, nie przygotowujesz się do zajęć), to masz wyrzuty sumienia, a w dalszej perspektywie dostajesz po głowie od kierownika zakładu. Oczywiście dokoła widać rutyniarzy, którzy od 20 lat na wykładach klepią to samo. Jednak to nie jest postawa uczciwa. Praca dydaktyczna (360 godzin) to tylko część obowiązkowej pracy uczelnianej. Oprócz tego są konsultacje i seminaria doktoranckie. Ewa R. poświęca im średnio godzinę tygodniowo. Niemniej, żeby mieć coś do powiedzenia na konsultacjach, trzy razy w tygodniu siedzi do 3–4 w nocy nad książką i przed komputerem. Na uczelniach prowadzi się oczywiście programy badawcze. Jeśli kierownik zakładu wyda polecenie – pracownik pomaga np. organizować konferencję. I to są zazwyczaj nierozliczane nadgodziny.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się
INDIE 2015


Nasza nowa strona


Kodeks pracy


OKRESOWY Dla SŁUŻBY BHP, SZKOLENIE SIP


Kategorie


POZWOLENIA ZINTEGROWANE-HANDEL CO2


Głosowanie

Czy Państwowa Inspekcja Pracy spełnia swoją rolę

[ Wyniki | Ankiety ]

Głosów: 330
Komentarzy: 1


Polecamy ebooki



BHP EKSPERT Sp.z o.o.

NIP 678-315-47-15 KRS 0000558141 bhpekspert@gmail.com
tel.kom.(0)501-700-846
Tworzenie strony: 0,308324098587 sekund.