VORTAL BHP
Aktualnie jest 860 Linki i 253 kategori(e) w naszej bazie
WARTE ODWIEDZENIA
 Co nowego Pierwsza 10 Zarekomenduj nas Nowe konto "" Zaloguj 29 marca 2024
KONTAKT Z NAMI

Robert Łabuzek
+48501700846
 
Masz problem z BHP
szukasz odpowiedzi ?
Szybko i gratisowo otrzymasz poradę
zadzwoń lub napisz na maila.

Na stronie przebywa obecnie....

Obecnie jest 51 gości i 0 użytkowników online.

Możesz zalogować się lub zarejestrować nowe konto.

Menu główne


Google

Przeszukuj WWW
Szukaj z www.bhpekspert.pl

Afery: Turecki Interes ( w dawnej Cementowni Nowa Huta) 575 Autor : Roman
Kariery Turcy przechytrzyli poprzedniego właściciela, skarb państwa, a przede wszystkim związkowców i pracowników, którzy stracili pracę.
Wyjaśnienia tajemnicy są trzy i wszystkie wydają się nieprawdopodobne. Jedna z hipotez zakłada, że Turcy zarżnęli zakład dający utrzymanie tysiącom krakowian, działając na zlecenie Niemców, Francuzów i Irlandczyków, którzy chcieli się pozbyć groźnej konkurencji. Hipoteza druga: Turcy nie mieli pojęcia o zarządzaniu w Polsce i się wyłożyli. Hipoteza trzecia: turecki koncern, cwańszy od Niemców, Francuzów i Irlandczyków razem wziętych, dzięki nowohuckiej cementowni i zależnego od siebie banku na Cyprze może dziś bez problemu transferować z Polski (i do Polski) dosłownie każde pieniądze.
Jakie to pieniądze i po co miałyby krążyć - nikt na razie nie badał, choć padało już słowo "pralnia". - Nie wiem, jak to jest. Ale z perspektywy czasu oceniam, że zakup Cementowni Nowa Huta przez turecki koncern Rumeli Cimenti był przedsięwzięciem w stu procentach przemyślanym i przeprowadzonym z niebywałą precyzją - komentuje Andrzej Bober z nowohuckiej "Solidarności".

Bober jest jednym z 38 pracowników cementowni, którzy ocaleli na stanowiskach po "tureckiej łaźni". W większości są to osoby ustawowo chronione przed zwolnieniem z uwagi na pełnienie funkcji związkowych lub kierownicy średniego szczebla. 320 pozostałych pracowników, którym sześć lat temu inwestorzy znad Bosforu gwarantowali pracę i wakacje na Riwierze, już dawno trafiło na bruk. Część próbuje od kilku lat dochodzić swych racji w sądzie, ale w kluczowej dla nich i przyszłości zakładu rozgrywce pozostała im już tylko kasacja do Sądu Najwyższego.

- Turcy są cierpliwi - mówi Bober. - Pojęcie czasu rozumieją zupełnie inaczej niż ludzie z Zachodu. 10 lat na doprowadzenie inwestycji do zamierzonego celu to dla nich normalka.

A jaki był zamierzony cel?


Riwiera podkielecka
Jeszcze pięć-sześć lat temu największe światowe koncerny biły się o nasze zakłady, oferując krocie. Pracownicy wykorzystali sytuację: przy okazji prywatyzacji każdy wyrwał coś dla siebie. Pochodzące z tamtych lat gwarancje zatrudnienia i pakiety socjalne mogą dziś przyprawić o zawrót głowy. Inwestorzy nie kryli, że polskie zakłady zatrudniają przynajmniej dwa razy za dużo pracowników, mimo to dawali załogom kilkuletnie gwarancje zatrudnienia.

Potężny kontrast pomiędzy fantastyczną wręcz sytuacją socjalną pracowników największych zakładów przejętych przez zachodnią "wielką piątkę" a losem zatrudnionych w pozostałych zakładach odczuwalny był i jest najsilniej w okolicach Kielc, gdzie skupione są największe firmy produkcyjne i usługowe branży budowlanej. Bastion polskiej budowlanki jest przy tym wyjątkowo ubogi: w niektórych wioskach i miasteczkach faktyczne bezrobocie przekracza nawet 70 proc.

I właśnie w takim otoczeniu działają cementownie: Małogoszcz (francuski Lafarge), Nowiny (niemiecki Dyckerhoff), Ożarów (irlandzki CRH).

Ożarów od lat żyje z cementowni. Płacone przez nią lokalne podatki stanowią połowę budżetu gminy. Hossa miejscowości rozpoczęła się w latach 90. Na obszarze, który pod względem infrastruktury tkwił dotąd w połowie XIX w., powstała gęsta sieć wodociągów, kanalizacji, gazociągów, telefonów. Pobudowano nowe drogi, budynki użyteczności publicznej. Pootwierano dziesiątki nowych sklepów. Kupowali w nich niemal wyłącznie pracownicy cementowni, bo tylko oni mieli pieniądze. We wszystkich cementowych miejscowościach było podobnie. Powstały przytulne osiedla, drogi wypełniły się nowymi renówkami, oplami, toyotami.

Sytuacja pogorszyła się jednak w ostatnich latach: koniec gwarancji zatrudnienia zbiegł się w czasie z fatalną koniunkturą; sprzedaż cementu w Polsce spadła o ok. jedną czwartą w porównaniu z 2000 r. W wielu zakładach redukcje zatrudnienia trzeba było przyspieszyć. Związkowcy we wszystkich należących do obcych potentatów zakładach przyznają jednak, że robiono to w sposób cywilizowany.

Kiedy w połowie lat 90. koncern CRH przejmował Ożarów, w cementowni pracowało 1200 osób. Po sześciu latach już 800. Nie było jednak zwolnień grupowych, Irlandczycy oferowali wysokie odprawy i zasiłki przedemerytalne (1800 zł na miesiąc).

Podobną strategię zastosował w niedalekich Nowinach Dyckerhoff. W październiku 2000 r. zapowiedział zwolnienie ok. 200 robotników niewykwalifikowanych. Po uzgodnieniach ze związkami, zapewnił jednak zwalnianym odprawy w wysokości od 30 do 50 tys. zł, a także szkolenia i pomoc w zakładaniu firm. Średnia płaca w Nowinach wynosiła wtedy 3650 zł.

Wysokie odprawy wypłacał też pracownikom Lafarge, który pod koniec 1995 r. pojawił się w podkieleckiej Cementowni Małogoszcz, a półtora roku później przejął kontrolę nad konkurującą z nią podradomską Wierzbicą. Za 60 proc. udziałów w tej ostatniej Francuzi zapłacili jednemu z Narodowych Funduszy Inwestycyjnych 18 mln dol., kolejne 4,5 mln dol. trafiło do kieszeni pracowników i skarbu państwa. Łączna wartość inwestycji w Wierzbicy to 50 mln dol.

A jednak zakład ten przestał produkować cement - robił to bowiem o jedną trzecią drożej niż Małogoszcz. Zwolniono blisko 700 z 976 osób. Wypłacono odprawy w wysokości 25 tys. zł. Reszta załogi pracuje w zakładzie przeróbki żużla, który powstał na bazie cementowni.

Na tle tego, co dzieje się w zakładach nie mających równie potężnego zaplecza finansowego, zachodni potentaci wypadają niczym święci. W podkieleckich biurach podróży można usłyszeć, że jeśli ktokolwiek tutaj jeździ jeszcze na Riwierę (włoską czy turecką), to szczęśliwcy zatrudnieni w fabrykach należących do obcych gigantów. W ośrodkach pomocy społecznej dodają, że jeśli ktoś ma jeszcze na koncie jakiekolwiek oszczędności, to ci, którzy dostali odprawy.


Eldorado po turecku
O wysokich odprawach śnili też pracownicy cementowni w Nowej Hucie. Dziesiątym pod względem wielkości krajowym zakładem branży interesowali się w połowie lat 90. wszyscy giganci. Wprawdzie cały ciąg technologiczny nadawał się do wymiany, ale za to fabryka jest fantastycznie położona - u wrót wielkiego miasta, potencjalnie największego po Warszawie odbiorcy cementu w Polsce. Nowa Huta miała się stać dla południowo-wschodniej Polski tym, czym na zachodzie jest należące do HeidelbergCement Górażdże.

Niemcy doszli zresztą do finału rozgrywki, w której stawką był zakup Cementowni Nowa Huta. Ich konkurentami byli Francuzi z Lafarge oraz debiutujący na rynku europejskim Turcy z wpływowego nad Bosforem holdingu Rumeli. Wygrali ci ostatni.

- Oferowali najwięcej i Narodowemu Funduszowi Inwestycyjnemu Progress, i innym NFI, i pracownikom - tłumaczy Andrzej Bober. - Cały dramat tej transakcji, która przez moment uchodziła za przykład najfantastyczniejszej prywatyzacji w Polsce, a dziś podawana jest za przykład czegoś wręcz odwrotnego, polegał na tym, że nikt dokładnie nie sprawdził tego inwestora, a po drugie, nikt nie przyjrzał się konstrukcji umowy z Turkami.

Związkowcy są dziś bezlitośni zarówno wobec siebie (-Zaślepiła nas oferowana kwota pieniędzy połączona z obrazkami Riwiery Tureckiej), jak i głównych autorów tej prywatyzacji: - Założenie, że obdarowane publicznym majątkiem NFI będą nim zarządzać w sposób odpowiedzialny, okazało się mrzonką. NFI nie przejmują się tym, jaki będzie dalszy los sprzedawanych zakładów. Chodzi tylko o to, by zarobić na sprzedaży jak najwięcej. I zakład może szlag trafić nawet nazajutrz.

W 1996 r. 33 proc. akcji Cementowni Nowa Huta (pakiet wiodący) należało do NFI Progress, 27 proc. - do pozostałych czternastu NFI, 15 proc. do pracowników, a 25 proc. do skarbu państwa. Rok wcześniej zatrudniający 414 osób zakład, który w najlepszych latach sprzedawał 800 tys. ton cementu rocznie, zarobił netto ponad 2,3 mln zł. We wrześniu 1996 r. wartość bilansową akcji należących do Progressu określono na ponad 9,4 mln zł (27,40 zł za akcję), ale dwa miesiące później w prospekcie emisyjnym tego NFI podano ich wartość rynkową: 55,5 mln zł (162 zł za akcję). Tak ogromne przebicie wynikało zapewne z położenia zakładu.

W podpisanej w lipcu umowie (poprzedzonej porozumieniem ze związkami) Turcy zobowiązali się, że zainwestują w Nowej Hucie co najmniej 58 mln dol., a jeśli nie zrobią tego w ciągu 5 lat od nabycia większościowego pakietu akcji cementowni, to wpłacą dodatkowo na jej kapitał zapasowy równowartość niezainwestowanej kwoty.

W styczniu 1997 r. zapłacili Progressowi ponad 57 mln zł - fundusz zarobił więc na tej transakcji 48,4 mln zł. Kolejne 26 mln zł (po 40-60 tys. zł na głowę) otrzymali pracownicy, którzy miesiąc później zainkasowali także obiecaną darowiznę (po 8 tys. zł). W fabryce panował entuzjazm: inwestor gwarantował pracę na 5 lat i stałe podwyżki płac, utrzymał świadczenia socjalne. W maju 1997 r. w cementowni, "wizytówce tureckich inwestycji w Europie", gościł prezydent Turcji Sulejman Demirel...

Dalszą historię opisywaliśmy wielokrotnie na naszych łamach. Już w połowie 1997 r. okazało się, że Turcy (po szybkim zwolnieniu polskiego zarządu) prowadzą jakąś dziwną grę: nie odnawiali umów długoterminowych, wprowadzali nieuzasadnione ekonomicznie podwyżki cen, zniechęcając odbiorców, zatrzymali produkcję klinkieru, wstrzymali eksport, w końcu - wraz z zerwaniem współpracy z Hutą im. T. Sendzimira - zarzucili wytwarzanie cementu hutniczego, będącego przez lata wizytówką wytwórni.

Cementownia traciła rynek, na który momentalnie weszli konkurenci - Lafarge, Dyckerhoff, Heidelberger, CRH. Ku ich zdumieniu, w Nowej Hucie sprzedawano jedynie drobne ilości cementu za gotówkę. Z tego powodu jej sprzedaż w całym 1997 r. spadła do 225 tys. ton. Jeszcze gorsza była sytuacja finansowa. W drugiej połowie 1997 r. przestała płacić zobowiązania, a niebawem straciła płynność. Poratował ją kredyt udzielony przez cypryjski Imar Bank, ściśle powiązany z Rumeli.

- I chyba o to chodziło - spekulują dziś związkowcy.

Rok 1997 zakończył się stratą 2,5 mln zł. Inwestor nie chciał rozmawiać z załogą. Monity wysyłane przez związkowców do przedstawicieli skarbu państwa pozostały bez odpowiedzi.

Na początku 1998 r. cementownia nie płaciła już praktycznie za nic (z wyjątkiem czynszu za wille, w których mieszkało sześciu Turków). Narastały należności w ZUS i skarbówce oraz u dostawców mediów. Zarząd wprowadził limity produkcji, aby nie wzrosła powyżej 1 tys. ton dziennie. Na początku 1999 r. elektrownia odcięła prąd. Dzięki agregatom miał go tylko zarząd cementowni. 23 stycznia przy świeczkach, na trzy lata przed upływem pięcioletniego okresu gwarancji zatrudnienia, pracownicy zaczęli otrzymywać wypowiedzenia. Miały one trafić do 320 z 360 pracowników zakładu.

Wybuchł strajk okupacyjny. Niespełna dwa miesiące później kilku pracowników złożyło wniosek o ogłoszenie upadłości spółki, poparty przez innych wierzycieli cementowni (ZUS, gmina Kraków). Sąd go jednak oddalił, bo cementownia zaczęła spłacać zobowiązania. Poratował ją, jak zwykle, Imar Bank...

Kolejnym posunięciem Turków było zgłoszenie na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy wniosku o podniesienie kapitału założycielskiego spółki o blisko 16 mln zł. Po takim manewrze wartość udziałów skarbu państwa w cementowni spadłaby z 25 do 5,13 proc. Na co komu takie udziały w tonącym przedsiębiorstwie? Ministerstwo Skarbu, chcąc (teoretycznie) chronić interesy państwa, ogłosiło przetarg na posiadane przez siebie akcje. Nikt nie kwapił się do ich zakupu - oprócz Turków. W lipcu 1999 r. ministerstwo sprzedało im wszystko.

Dopiero teraz niektórzy obserwatorzy przypomnieli sobie warunki, na jakich w lipcu 1996 r. Turcy zgodzili się przejąć zakład: obiecali mianowicie, iż kupią od NFI wszystkie akcje po zaoferowanej cenie wyłącznie wtedy, gdy dostaną gwarancję odkupienia wszystkich akcji od pracowników. Co do jednej. Nikt się nie zastanawiał, po co tego żądają i czemu im na tym tak zależy. Refleksja przyszła trzy lata później, gdy postawili pod ścianą skarb państwa i stali się wyłącznym właścicielem cementowni.

Nadal nie było jednak jasne, po co koncernowi Rumeli 100 proc. udziałów w czymś, co wydawało się niewypałem.


Turek ma zawsze... kasę
W 1999 r. cementownia była nadal w tragicznym położeniu finansowym - straciła ponad 16,6 mln zł brutto. Ale rok później - już tylko 1,4 mln zł, a rok 2001 zamknęła zyskiem. Podobnie było w zeszłym roku, w którym udało się jej zwiększyć sprzedaż (z 225 do 250 tys. ton).

- Wygląda na to, że Turcy ustabilizują sprzedaż na poziomie 250-300 tys. ton rocznie. To tyle, ile mają w podobnej cementowni nad Bosforem - ocenia Andrzej Bober. - Spodziewają się też pewnie stałych zysków: 8-10 mln zł, jak teraz.

Jeszcze w 1999 r. członkowie zarządu, rady nadzorczej i inni obywatele tureccy założyli w Krakowie spółkę Europe Cement Investment and Trade (ECIAT). Jej przychody w tymże roku wyniosły 102 tys. zł, a straty - 3 tys. zł. Firma ta zaczęła zatrudniać nowych pracowników cementowni, przy czym starzy nie mają w niej czego szukać. Pracuje w niej obecnie ok. 120 osób.

- To jest mieszanka XIX-wiecznego kapitalizmu z komunizmem, jakiego nie widziano nawet w Rosji - komentuje związkowiec Bober (pozostający na etacie w Cementowni, a nie w ECIAT). - Wszystkie umowy są tam na czas określony: do trzech lat. Pensje są równe: dla fizycznych 1000 zł netto, dla umysłowych - 1200. Świadczenia? Związki zawodowe? Proszę zapomnieć...

Ponieważ Turcy mają 100 proc. udziałów zarówno w ECIAT, jak i Cementowni, nikt nie potrafi kontrolować przepływów pieniędzy między nimi. Jeszcze trudniej to zrobić w przypadku cementowni i Imar Banku. Nie wiadomo, jakie jest zadłużenie cementowni wobec tej zależnej od Rumeli instytucji.

- Na dobrą sprawę, bank może dowolnie ustalać odsetki od kredytów, jakie zaciągnęła cementownia i operować jej zobowiązaniami - uważa Bober. - To umożliwia swobodne transferowanie środków z Polski. W sposób absolutnie bezkarny.

Nie ma już nikogo, kto mógłby wyegzekwować od Turków zobowiązania wynikające z umowy sprzedaży (58 mln dolarów na inwestycje) i pakietu socjalnego (pięcioletnie gwarancje zatrudnienia). W umowie z lipca 1996 r. napisano wyraźnie, że do sądów polskich może z tym wystąpić jedynie każdy, kto posiada akcje spółki. A mają je wyłącznie sami Turcy...

Pracownicy nadal próbują walczyć w sądach. W styczniu 2000 r. Witold Synowiec zaskarżył inwestora. W pierwszej instancji Sąd Okręgowy w Krakowie uznał umowę zawartą pomiędzy inwestorem a związkami za umowę na rzecz osoby trzeciej i przyznał Synowcowi odszkodowanie (ok. 70 tys. zł). Sąd Apelacyjny stwierdził jednak latem ub. roku, że Synowiec nie był stroną umowy (były nią związki), a poza tym udziałowiec nie może zaciągać zobowiązań pracowniczych w imieniu spółki.

Zwłaszcza to ostatnie stwierdzenie zostało przyjęte z przerażeniem we wszystkich zakładach kupionych w ostatnich latach przez zagranicznych potentatów. Zaczął się nerwowy przegląd umów z inwestorami i wszyscy czekają na finał sprawy Synowca i jego następców. Jeśli kasacja do Sądu Najwyższego się nie powiedzie, wyjdzie na to, że to Turcy mieli rację. I może tu i ówdzie (wszędzie?) trzeba się będzie pożegnać z pakietami, odprawami, Riwierą.

A jeśli sprawa potoczy się po myśli pracowników?

- Nie jest prawdą, jak napisała jedna z gazet, że będzie to dla Rumeli kosztowna nauczka - uśmiecha się kwaśno Andrzej Bober. - Cementownia jest poważnie zadłużona w Imar Banku. Nawet przy jej upadłości, do której - jak widać - doprowadzić nietrudno, pierwszy na liście wierzycieli będzie Imar Bank...

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się
INDIE 2015


Nasza nowa strona


Kodeks pracy


OKRESOWY Dla SŁUŻBY BHP, SZKOLENIE SIP


Kategorie


POZWOLENIA ZINTEGROWANE-HANDEL CO2


Głosowanie

Czy Państwowa Inspekcja Pracy spełnia swoją rolę

[ Wyniki | Ankiety ]

Głosów: 330
Komentarzy: 1


Polecamy ebooki



BHP EKSPERT Sp.z o.o.

NIP 678-315-47-15 KRS 0000558141 bhpekspert@gmail.com
tel.kom.(0)501-700-846
Tworzenie strony: 0,298029184341 sekund.