VORTAL BHP
Aktualnie jest 860 Linki i 253 kategori(e) w naszej bazie
WARTE ODWIEDZENIA
 Co nowego Pierwsza 10 Zarekomenduj nas Nowe konto "" Zaloguj 20 kwietnia 2024
KONTAKT Z NAMI

Robert Łabuzek
+48501700846
 
Masz problem z BHP
szukasz odpowiedzi ?
Szybko i gratisowo otrzymasz poradę
zadzwoń lub napisz na maila.

Na stronie przebywa obecnie....

Obecnie jest 55 gości i 0 użytkowników online.

Możesz zalogować się lub zarejestrować nowe konto.

Menu główne


Google

Przeszukuj WWW
Szukaj z www.bhpekspert.pl

Wszyscy ludzie prezydentów Autor : oswiata
Gospodarka Wydawało się do niedawna, że strefy wpływów w polskiej gospodarce zostały podzielone. Najbogatsi Polacy, Jan Kulczyk i Aleksander Gudzowaty, nie deptali sobie po odciskach. Pierwszy wykupywał udziały w co ciekawszych firmach i sprowadzał do nich zachodnich inwestorów, zbijając na tym fortunę. Drugi zbudował olbrzymi majątek na handlu ze Wschodem. Wygląda jednak na to, że w końcu się ze sobą zmierzą. Trofeum w tej potyczce będzie polska nafta, a właściwie miliardowe zyski z jej sprzedaży.
Obaj przedsiębiorcy nieraz udowodnili, że tam, gdzie majątek prywatny styka się z państwowym, są do wzięcia największe pieniądze. Dla obu fundamentalne znaczenie ma więc dziś odpowiedź na pytanie: kto rozdaje karty w polskiej nafcie i jak się z nim zaprzyjaźnić? Byłoby wyśmienicie, gdyby ten ktoś uwierzył, że wszelkie decyzje w sprawie nafty podejmuje w interesie Polski.

Kulczyk zwiększa stopniowo swe udziały w Polskim Koncernie Naftowym; miał niedawno niespełna sześć, a dziś może mieć już nawet kilkanaście procent akcji Orlenu - i ambitne plany rozwoju. Słyszeliśmy już, że co dobre dla narodowego koncernu, dobre jest dla Polski. I będziemy to słyszeć coraz częściej.

Gudzowaty zainwestował krocie w przygotowania do produkcji bioetanolu, komponentu roślinnego do wytwarzania biopaliw. Właściciel Bartimpeksu zbije jeszcze większą fortunę, jeśli ustawa o biopaliwach wejdzie w życie. Słyszeliśmy już wielokrotnie, że leży to w narodowym interesie. I pewnie nie poznalibyśmy opinii odmiennej, gdyby nie fakt, że ustawa ta okazała się sprzeczna z innym narodowym interesem.

Na razie ustawę zawetował prezydent, wskazując liczne jej niedoskonałości, w tym - sprzeczność z konstytucją. Większość analityków branży uważa jednak, że nie były to jedyne powody prezydenckiego weta.

Jana Kulczyka uważa się powszechnie za przyjaciela Aleksandra Kwaśniewskiego. Gudzowaty miał wprawdzie również bliskie związki z tym samym, postzetespowskim, podwórkiem lewicy, ale - jak się wydaje - nie z tym zaułkiem, który akurat w tej chwili bierze górę. Wiadomo, że w chwilach trudnych dla SLD szef Bartimpeksu zatrudniał w swoich spółkach ludzi Wiesława Kaczmarka (i jego samego). Kaczmarek jednak wdał się w dziwny dla laików konflikt z szefem Orlenu Zbigniewem Wróblem i niebawem stracił stanowisko. Wtajemniczeni warszawiacy śmiali się potem: wróble ćwierkają, że zażyłość prezesa Wróbla i biznesmena Kulczyka z prezydentem RP nie były tu bez znaczenia. Nie jest tajemnicą, że Kaczmarek nie był stuprocentowym entuzjastą mocarstwowych planów tej dwójki. Czy jego entuzjazm chłodził Gudzowaty?

Wiadomo, że Orlen zażarcie zwalczał ustawę o biopaliwach, uruchamiając potężny lobbing dla jej odrzucenia. Dla zwolenników gabinetowej teorii funkcjonowania gospodarki wymienione wyżej fakty i domysły to idealny dowód na to, że za ważnymi decyzjami ekonomicznymi w kraju kryją się salonowe gierki różnych koterii. Zgodnie z tą teorią, druzgocące dla ustawy i niepokojące dla właścicieli aut opinie prezydenckich ekspertów miały być tylko przykrywką dla prawdziwych powodów weta. Podstawowym powodem miałby być fakt, że ustawa była sprzeczna z interesami Orlenu.


Weto dla przyjaciela?
Dlaczego tak naprawdę Orlen walczył z ustawą? Na pierwszy rzut oka może się to wydawać absurdalne nawet znawcom branży. Ustawa o biopaliwach wzmocniłaby bowiem monopolistyczną pozycję Orlenu. To prawda, że musiałby on zainwestować w dość kosztowne instalacje do mieszania benzyny z biokomponentami, ale wydatek ten zwróciłby się bardzo szybko - z naszej kieszeni. Orlen nie miałby bowiem - poza Rafinerią Gdańską - żadnej konkurencji i mógłby windować ceny do dowolnego poziomu. Dlaczego?

Biokomponentów nie da się tak po prostu wlać do benzyny, więc import paliw bez odpowiednich instalacji stałby się bezsensowny. Zagranicznym rafineriom nie opłacałoby się też tworzyć takich instalacji u siebie, bowiem w ustawie o biopaliwach napisano wyraźnie, że biokomponenty muszą być polskie. Ich import np. do Niemiec czy Czech, a następnie eksport gotowych paliw do Polski znacznie podniósłby koszty ustawiając konkurentów Orlenu na straconej pozycji. Tak naprawdę zagraniczni importerzy paliw mieliby jedno wyjście: kupować gotowe paliwo od Orlenu lub Rafinerii Gdańskiej.

Dlaczego Orlen nie chciał skorzystać z takiej okazji? Najpewniej dlatego, że wejście w życie ustawy o biopaliwach pokrzyżowałoby mu plany ekspansji. Od kilku lat wiadomo, że jednym z głównych celów płockiej firmy jest połknięcie Rafinerii Gdańskiej. Prezesowi Wróblowi udało się to, czego nie potrafili dokonać poprzednicy. Przekonał rząd do zmiany programu restrukturyzacji branży - tak, by połknięcie Gdańska stało się możliwe, usunął z pola boju niechętnych polityków, podkopał pozycję obcych konkurentów. Na drodze do celu stoi teraz jedynie zarząd Nafty Polskiej oraz Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumenta.

Wielu branżowych analityków uważa, że Orlen kupił blisko 500 stacji BP w Niemczech nie po to, by na tym zarabiać, ale z przyczyn strategicznych. Teraz UOKiK, opiniując ewentualną fuzję Gdańska z Płockiem, musi postrzegać PKN jako firmę działającą na rynku europejskim, a nie tylko - rodzimym. I - powołując się na te same argumenty, które umożliwiły Telefonice połknięcie Ożarowa - może zezwolić na takie połączenie.

W przypadku wejścia w życie ustawy o biopaliwach istniała jednak realna groźba, że UOKiK odrzuci fuzję, bo pozycja nowego podmiotu byłaby ewidentnie monopolistyczna. Nawet, gdyby za pomocą jakichś gabinetowych gier udało się Wróblowi skłonić urząd do wyrażenia zgody na połączenie, zagraniczni konkurenci zaskarżyliby tę decyzję. Perspektywa połknięcia Gdańska oddaliłaby się. Zarazem jakakolwiek podejrzana argumentacja UOKiK mogłaby narazić Polskę na poważne nieprzyjemności ze strony UE (megakoncerny też mają swoich przyjaciół...), co w przededniu wejścia do Unii byłoby niewskazane.

Dla Płocka sprawa jest więc jasna: najpierw połknięcie Gdańska, potem biopaliwa. Prezydenckie weto leżało w narodowym interesie. Przy okazji leżało też w interesie kilku przyjaciół.


Lepiej orła zestrzelić niż kupić
Jan Kulczyk znany jest z finezyjnych transakcji. Sprowadzeni przezeń zagraniczni inwestorzy kupowali ciekawe polskie firmy, a następnie modernizując je i rozwijając podnosili ich wartość. Kulczyk lubi powtarzać, że woli mieć 5 proc. udziałów w świetnie prosperującym przedsiębiorstwie międzynarodowym niż sto procent w dołującym zakładzie czysto polskim.

Lubi też mówić, że nie zna się na browarnictwie, energetyce czy telekomunikacji, zna się natomiast na dobrym biznesie. Z tego punktu widzenia nie musi być też nafciarzem, żeby decydować o losach Orlenu. W przypadku przemysłu naftowego sytuacja jest jednak o tyle inna niż wcześniej, że we wszystkich poprzednich przypadkach Kulczyk sprowadzał do Polski inwestorów z Zachodu. Tymczasem Zachód najwyraźniej nie jest zainteresowany inwestowaniem w nasze rafinerie. Było to wyraźnie widoczne w czasie przygotowań do prywatyzacji PKN, a także podczas późniejszych wezwań do prywatyzacji trzy razy mniejszej Rafinerii Gdańskiej.

Powód? Polska jest wprawdzie największym i najatrakcyjniejszym nowym rynkiem - kupujemy rocznie prawie 5 mln ton benzyny i nieco więcej oleju napędowego, rokując wyśmienicie na przyszłość - ale by zaspokoić nasze potrzeby, wcale nie trzeba modernizować polskich rafinerii. Tak naprawdę można byłoby je zamknąć nawet dziś i (abstrahując od uwarunkowań społecznych) nic specjalnego by się nie wydarzyło.

Moce produkcyjne zakładów należących do światowych koncernów pozostają niewykorzystane. Nadwyżki sięgają 100 mln ton paliwa rocznie (dla porównania: Płock produkuje ok. 10 mln ton paliw, Gdańsk - trzy razy mniej). Po co się paprać w polskich rafineriach? Po co ładować miliardy dolarów w ich rozwój? Lepiej utopić Polaków w morzu własnej nadprodukcji, zwiększając zarazem efektywność zakładów.

Zachodni giganci są zainteresowani jedynie naszym rynkiem oraz przejęciem naszych firm przesyłowych - dla potanienia tranzytu ropy i gazu z Rosji do Europy Zachodniej. Według ich kalkulacji, polski rynek można zdobyć ograniczając się do tworzenia sieci stacji benzynowych. Jedna porządna stacja kosztuje ok. miliona dolarów. Za miliard można ich więc mieć tysiąc. A potężne koszty restrukturyzacji zapóźnionych technologicznie molochów nad Wisłą zostawić Polakom...

Być może Kulczyk uważa, że kiedy ziści się jego marzenie - z połączenia Orlenu, Rafinerii Gdańskiej, węgierskiego MOL i austriackiego OMV powstanie silny środkowoeuropejski koncern paliwowy - zainteresuje się nim któryś z zachodnich gigantów. Po pierwsze jednak - do połączenia droga bardzo daleka, a po drugie - nawet taki regionalny gigant byłby dla megakoncernów karłem uzależnionym od rosyjskich dostaw surowca.

Może więc Jan Kulczyk rozważa szukanie partnera na Wschodzie, co było dotąd domeną Aleksandra Gudzowatego?


Komu śmierdzą ruble (i czy naprawdę)
Niemal od początku przekształceń w polskim przemyśle naftowym ścierały się ze sobą dwie koncepcje. Pierwsza, którą można by nazwać liberalną, zakładała utrzymanie dwóch niezależnych od siebie ośrodków rafineryjnych - w Płocku i w Gdańsku. Druga, nazwijmy ją narodową, przewidywała połączenie wszystkich krajowych rafinerii w narodowy superkoncern.

- A prawda jest taka, że kiedy jedno podwórko zdobywa władzę w Płocku, drugie okopuje się w Gdańsku i broni jego niezależności pod hasłem obrony polskiego rynku przed monopolem - twierdzi człowiek z branży.

Dziś gdańszczanie alarmują, że Płockowi nie chodzi wcale o żadne połączenie, ale zwykłe połknięcie RG. - Doprowadzi to do marginalizacji RG, zwolnień pracowników, utraty największego przedsiębiorstwa regionu - podkreśla prezes gdańskiej firmy, Paweł Olechnowicz. Wtórują mu władze województwa pomorskiego, w szeregach których wielu jest eksministrów rodem z AWS.

Prezes Wróbel nie ukrywa, że w razie połknięcia Gdańska nie zamierza tam inwestować w wytwarzanie paliw (rezerwy produkcyjne Płocka w tym względzie wynoszą 5 mln ton, czyli więcej niż może wyprodukować cała RG), a jedynie - pod znanym powszechnie szyldem Lotos - skupić produkcję olejów. RG liczy się też jako klucz do kontroli nad Naftoportem (Orlen ma 47 proc. jego udziałów, RG - 26 proc.), a także baza do składowania wytwarzanych w Płocku paliw.

Przez długi czas wydawało się, że Orlen nie będzie mógł przejąć Gdańska. W rządowym programie restrukturyzacji sektora, przyjętym za czasów AWS, założono utrzymanie niezależności ośrodków. Konsekwencją było niedopuszczenie płockiej firmy do przetargu na zakup 75 proc. akcji Gdańska. Do udziału w finałowej rozgrywce zaproszone zostało konsorcjum złożone z brytyjskiej spółki Rotch Energy (zajmującej się organizowaniem kapitału) i Łukoilu, największej rosyjskiej kompanii paliwowej. Zaoferowało ono 274 mln dol. za akcje plus kilkaset milionów na inwestycje w RG. Do transakcji jednak nie doszło. Najpierw - już lewicowy - rząd zmienił program, dopuszczając możliwość uczestniczenia Orlenu w przetargu, a potem Płock pojawił się zamiast Rosjan w charakterze partnera spółki Rotch Energy.

Na warszawskich salonach głośno było o fecie, jaką urządził z tej okazji prezes Wróbel. Nie jest tajemnicą, że od samego początku starał się on podkopać pozycję Rosjan. Wydawało się to trudne. Wiadomo, że Nafta Polska, która posiada akcje RG, chce dzięki dobrej ich sprzedaży sfinansować restrukturyzację przemysłu chemicznego (m.in. tarnowskich "Azotów"). Poza tym zarówno poprzednie, jak i obecne władze Nafty podzielały (jak dotąd) opinię prezesa RG o nieuchronnej marginalizacji Gdańska w przypadku połączenia z Płockiem i ustanowieniu w Polsce faktycznego monopolu. Nikt nie wierzy w to, by Orlen zechciał zainwestować w RG choćby ułamek kwoty proponowanej przez Rosjan (patrz: "Rosyjski Drang nach Westen"). Dlaczego mimo to udało się Wróblowi odprawić Rosjan?

Sęk w tym, że jeszcze długo nie będziemy potrafili patrzeć na nich bez podejrzliwości - uzasadnionej przecież doświadczeniami ostatnich stuleci. O ile mniej lub bardziej formalne zabiegi, a nawet jawne naciski polityków amerykańskich w sprawach ekonomicznych (np. przy okazji przetargu na samolot wielozadaniowy) gotowi jesteśmy uważać za coś normalnego, to jakiekolwiek oznaki podobnych działań ze strony polityków rosyjskich uważamy za zamach na naszą suwerenność, zaproszenie do ponownego wejścia do rzeki, w której o mało co już nie utonęliśmy...

Urazy historyczne oraz wciąż niejasne powiązania rosyjskich kompanii ze światem polityki (rządzącym obozem prezydenta Putina) ułatwiają konkurentom Rosjan walkę na naszym rynku. Wystarczy na warszawskich salonach i w prasie wywołać ożywioną dyskusję: czy - mimo niewątpliwych zalet ekonomicznych rosyjskiej oferty - oddawać Gdańsk koncernowi, który pozostaje narzędziem prowadzenia rosyjskiej polityki państwowej? Wystarczy postraszyć przyjaciół decydentów, że oddanie Gdańska równałoby się oddaniu całej branży. Można sobie np. wyobrazić, że Łukoil rozpocząłby na polskim rynku wojnę cenową na śmierć i życie, wykańczając płocki koncern. Lewicowych polityków urabiano również hasłami typu: co ludzie powiedzą, jeśli to właśnie wy wepchniecie narodowy biznes w rosyjskie łapy?

Decydenci powiedzieli więc Łukoilowi pa! w narodowym interesie. A szampana otwierali znowu Wróbel z Kulczykiem.


Jankes ex machina
Prezes Rafinerii Gdańskiej Paweł Olechnowicz ma własny pomysł na jej świetlaną przyszłość. Wokół Gdańska miałaby powstać silna grupa Lotos, której domeną byłyby oleje smarowe. Miałyby z nią ściśle współpracować należące na razie do Nafty Polskiej trzy małe rafinerie południowe: Czechowice, Glimar i Gorlice. Pod koniec stycznia Olechnowicz spotkał się po cichu w tej sprawie w Bielsku ze Zbigniewem Malesą, prezesem Czechowic (który był swego czasu w zarządzie płockiego szejkanatu). O czym rozmawiali? Do końca nie wiadomo. Od tego momentu branżowi fachowcy otrzymali jednak kilka zastanawiających komunikatów.

Wiadomo, że Olechnowicz marzy o budowie w RG instalacji IGCC służącej do zgazowania ciężkich pozostałości po przerobie ropy (zapewniłoby to RG czystszą i o wiele wydajniejszą produkcję oraz możliwość zarabiania na przeróbce czegoś, co jest dziś odpadem). Instalacja ma kosztować 540 mln dol., czyli dwa razy więcej niż oferowano ostatnio za całą rafinerię.

Specjaliści z Orlenu zwracają przy tym uwagę, że IGCC to technologia nowoczesna wprawdzie, ale nigdzie do końca nie sprawdzona. Dorzucają argument, że rafinerie południowe tak mocno oddalone, a w dodatku stanowiące - w porównaniu z Płockiem - ekonomiczny plankton, nie stanowiłyby dla RG zasadniczego wzmocnienia. A Gdańsk jest technologicznie zapóźniony i mocno niedoinwestowany. Słowem: klapa jak nic. Jedyna nadzieja to utonąć w ramionach Orlenu. Podobnie zdaje się myśleć Sławomir Cytrycki, następca Kaczmarka w Ministerstwie Skarbu, bliski obozowi pana prezydenta, więc sprawa połknięcia RG przez PKN wydawała się przesądzona.

Nieoczekiwanie jednak na odsiecz obrońcom Gdańska przyszli Amerykanie. W ramach swych zobowiązań offsetowych związanych z zakupieniem przez nas samolotów F-16, koncern Lockhead Martin zaproponował Gdańskowi pomoc finansową przy zakupie licencji na technologię związaną ściśle z programem modernizacji rafinerii (IGCC). Mówi się nawet, że amerykańskie nakłady w Gdańsku mogłyby sięgnąć 650 mln dol.

Amerykański offset nie zostanie wprawdzie uruchomiony dziś ani nawet jutro, ale już trwają intensywne rozmowy w sprawie jego realnej wysokości i formy wykorzystania (vide: ostatnia wizyta premiera Millera w Waszyngtonie). Nie jest przy tym tajemnicą, że do zarabiania na nim od dłuższego czasu przygotowuje się intensywnie Aleksander Gudzowaty. Z jednej strony zorganizował w tym celu nieformalne stowarzyszenie polskich firm produkujących na eksport do USA. Z drugiej - odbył wiele podróży, towarzysząc za oceanem polskim ministrom. Czy jest jakiś związek pomiędzy tymi działaniami a ofertą złożoną RG przez Amerykanów? Wszystko jest możliwe, zwłaszcza że król Wschodu najwyraźniej zmienia swą strategię.

Równie tajemnicze i zastanawiające są ogłoszone ostatnio plany - współpracującej z RG - Rafinerii Czechowice. Prezes Malesa chce zrealizować wart około 800 mln zł projekt budowy instalacji petrochemicznych (przypomnijmy: Orlen na spółkę z zachodnim potentatem, koncernem Basell, również teraz zaczął inwestować w petrochemię). Finansowaniem inwestycji w Czechowicach zajmie się "Spółka Specjalnego Znaczenia wraz z partnerami zagranicznymi". Jacy to partnerzy - Malesa nie ujawnił. Wiadomo, że spółka rozpocznie działalność jeszcze w tym kwartale.

- Produkcja, którą w efekcie uruchomimy, będzie nie tylko bardzo wysoko zaawansowana technologicznie i dochodowa, ale i nieporównywalna z niczym, co jest w tej części Europy - zapewnia Malesa dodając, że z finansowaniem nie będzie problemów. Czechowice zainwestują też 46 mln zł w terminale i zbiorniki paliw.

Niektórzy analitycy próbują powiązać za sobą wszystkie te fakty i domysły, dorzucając i ten, że Amerykanie od pewnego czasu wspierają rosyjskie kompanie paliwowe, chcąc się uniezależnić od dostaw ropy z Bliskiego Wschodu. Ewentualna wojna z Irakiem może tylko nasilić działania w tym kierunku. Czy to pokrzyżuje szyki dzisiejszym władcom Orlenu i ich politycznym protektorom? Czy wytrawny i skuteczny gracz Jan Kulczyk nie wyjmie z polskiej nafty spodziewanych miliardów? Kto to zrobi?

Przekonamy się wkrótce.

ZBIGNIEW BARTUŚ


Rosyjski Drang nach Westen
Wielu analityków uważa, że prezesi Łukoilu i Jukosu - których prywatne majątki mają większą wartość niż Orlen i RG razem wzięte - prędzej czy później położą rękę na polskim rynku. Wynika to z prostej logiki: mają największe na świecie złoża ropy, a - mimo przejmowania kolejnych rafinerii na kontynencie (a w przypadku Łukoilu - nawet w USA) - tkwią na razie głównie po jednej stronie rurociągów, przerabiając ledwie dwie trzecie tego, co wydobędą.

Zakup rafinerii w Polsce pozwoliłby im nie tylko zarabiać na przerobie ropy (którą i tak nam dostarczają), ale i dał dostęp do atrakcyjnego rynku, do bezpośredniego odbiorcy w państwie należącym do Unii Europejskiej. Gdyby nawet Rosjanie zmodernizowali swoje rafinerie i mogli przetworzyć w nich całą wydobywaną przez siebie ropę, nie jest powiedziane, że potrafiliby sprzedać jej więcej w państwach UE. Po pierwsze - musieliby przebudować sieć rurociągów przystosowaną do przesyłu ropy, a nie gotowych produktów, w tym paliw. A po drugie - nawet wtedy Unia mogłaby się odgrodzić od Rosji murem celnym. Dzięki posiadaniu rafinerii w UE - Rosjanie uniknęliby podobnych kłopotów.

To rozumowanie Rosjan dotyczy nie tylko Polski, ale i całego kontynentu, a przynajmniej (na razie) jego środkowej części. Jukos kupił 49 proc. udziałów w słowackim Transpetrolu, państwowym przedsiębiorstwie rurociągowym i połknął dużą litewską rafinerię w Możejkach, która w północno-wschodniej Polsce stanowi poważną konkurencję dla Orlenu. Łukoil inwestuje w Bułgarii i Rumunii. W polu zainteresowań Rosjan pozostaje od dawna rozległy teren od Morza Czarnego po Bałtyk.

Gdyby spojrzeć na rzecz bez uprzedzeń, rosyjscy nafciarze mogliby się okazać o wiele ciekawszym dla nas partnerem niż krezusi z zachodnich megakoncernów. Jako jedyni z wielkich są zainteresowani modernizacją i rozbudową środkowoeuropejskich rafinerii. Z powodu niskich cen benzyny w Rosji oraz sprzedawania ogromnych ilości surowca nieprzetworzonego (od 50 do 70 proc. wydobycia) zarabiają na razie stosunkowo mało, przez co są mniejsi i słabsi od zachodnich konkurentów. Teoretycznie więc Polacy mieliby szansę wywalczyć sobie w strukturze i zarządach rosyjskich gigantów lepszą pozycję (można sobie wyobrazić np. Zbigniewa Wróbla lub Jana Kulczyka jako wiceprezesa Jukonu lub Łukoilu). Przy tym rosyjskie koncerny błyskawicznie rosną, czego nie można powiedzieć o ich zachodnich odpowiednikach, które napotkały naturalne bariery rozwoju (m.in. ustabilizowany popyt w UE).

Rosjanie potrzebują kapitału na rozwój. U siebie już go nie znajdą. Szukają go na Zachodzie, więc dla zwiększenia wiarygodności struktura ich organizacji i akcjonariatu staje się coraz bardziej przejrzysta, pojawiają się tam również budzący zaufanie ludzie, byli prezesi wielkich zachodnich banków i kompanii naftowych (np. Credit Lyonnaise, Chevron). Sami Rosjanie mówią o sobie: jesteśmy takimi samymi biznesmenami, jak Niemcy, Francuzi, Amerykanie. ZB

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się
INDIE 2015


Nasza nowa strona


Kodeks pracy


OKRESOWY Dla SŁUŻBY BHP, SZKOLENIE SIP


Kategorie


POZWOLENIA ZINTEGROWANE-HANDEL CO2


Głosowanie

Czy Państwowa Inspekcja Pracy spełnia swoją rolę

[ Wyniki | Ankiety ]

Głosów: 330
Komentarzy: 1


Polecamy ebooki



BHP EKSPERT Sp.z o.o.

NIP 678-315-47-15 KRS 0000558141 bhpekspert@gmail.com
tel.kom.(0)501-700-846
Tworzenie strony: 0,261673927307 sekund.