VORTAL BHP
Aktualnie jest 860 Linki i 253 kategori(e) w naszej bazie
WARTE ODWIEDZENIA
 Co nowego Pierwsza 10 Zarekomenduj nas Nowe konto "" Zaloguj 19 kwietnia 2024
KONTAKT Z NAMI

Robert Łabuzek
+48501700846
 
Masz problem z BHP
szukasz odpowiedzi ?
Szybko i gratisowo otrzymasz poradę
zadzwoń lub napisz na maila.

Na stronie przebywa obecnie....

Obecnie jest 44 gości i 0 użytkowników online.

Możesz zalogować się lub zarejestrować nowe konto.

Menu główne


Google

Przeszukuj WWW
Szukaj z www.bhpekspert.pl

POLICJA boi się przestępców 8.12.2002 Autor : urlop
Przestępstwa Przestraszona policja

Funkcjonariusze z roku na rok strzelają coraz rzadziej.Podczas gdy w 1993 roku użyli służbowej broni 199 razy, to w ubiegłym roku już tylko 97 razy. Podinspektor Janusz Górski, komendant powiatowy policji w Lubaczowie, wciąż jeszcze wydaje się zaskoczony. - Przypadki zakłócenia porządku zdarzają się, to normalne. Ale nigdy dotąd nie doszło do tego, bY grupa pijanych osobników pobiła policjanta i odebrała mu broń - mówi. Kilka miesięcy wcześniej podobne zdziwienie malowało się na twarzy szefa raciborskiej policji, gdy po dyskotece w Kuźni Raciborskiej banda młodych ludzi wtargnęła do miejscowego komisariatu i w obecności funkcjonariuszy uwolniła wcześniej zatrzymanych kolegów. W jaworzniańskiej komendzie nikt nie przypomina sobie, by w mieście dochodziło wcześniej do napadów na funkcjonariuszy. Aż do września tego roku, kiedy sześciu uczniów szkół zawodowych skopało aspiranta Andrzeja T., który chciał ich wylegitymować. Przed tygodniem w podbydgoskim lesie znaleziono zwłoki starszego posterunkowego Marka B. z komisariatu w Bartodziejach; został zastrzelony. Z danych Komendy Głównej Policji wynika, że od początku lat 90. do sierpnia bieżącego roku podczas służby zginęło 85 policjantów. - Proszę do tego dodać około 450 funkcjonariuszy, którzy każdego roku zostają ranni podczas pełnienia swych obowiązków - mówi komisarz Sławomir Cisowski, rzecznik komendanta głównego policji. - Ja w milicji chodziłem bez broni i dawałem sobie radę. Nikt na mnie ręki nie podniósł. A teraz nabrali liliputów bez wojska i właściwego wyszkolenia, to widać ich bezradność - dziwi się były milicjant, który nie rozumie, że zmienił się nie tylko system, ale i świat przestępczy. Policjanci od dawna nie czują się ani wszechwładni, ani nietykalni. I wśród nich, podobnie jak w całym społeczeństwie, wzrasta poczucie zagrożenia. Charakterystyczne jednak, że od kilku lat systematycznie rośnie również zaufanie do policji; w 1998 roku zaledwie 38 proc. respondentów dobrze oceniało działania policji, a teraz już 72 proc. O czym to może świadczyć? Na pewno o dobrej pracy służb prasowych, za którymi nie nadążają służby prewencji i kryminalne. Siła złego Kierowniczka restauracji "Roztocze" w Narolu w powiecie lubaczowskim nie spodziewała się w andrzejkową noc specjalnych atrakcji. Miało być jak zawsze - ludzie solidnie popiją, trochę się między sobą poczubią, ale niegroźnie. - Nie wiem, kiedy ta zabawa wymknęła się spod kontroli - opowiada. - Nie potrafiliśmy zapanować nad ludźmi. Awanturowali się, w końcu zaczęli demolować wnętrze. Za piętnaście pierwsza kierowniczka wezwała policję. Narol to licha mieścina (półtora tysiąca mieszkańców), więc wszystko jest obok siebie - urząd gminy, dyskoteka, komisariat. Jeden z funkcjonariuszy natychmiast ruszył w stronę lokalu na piechotę, drugi podjechał radiowozem. Przed lokalem bili się czterej krewcy młodzieńcy. Na widok zbliżającego się sierżanta Tomasza M. zaczęli uciekać do pobliskiego parku. Policjant bez namysłu ruszył za nimi. W tym czasie z dyskoteki wyszła kolejna grupa agresywnych, młodych ludzi i pobiegła za funkcjonariuszem. Role błyskawicznie się odwróciły - sierżant M. ze ścigającego stał się ściganym. Otoczony, nie miał żadnych szans. Napastnicy powalili go na ziemię i mocno skopali. Rozpierzchli się po parku, gdy nadbiegł drugi policjant, st. sierżant Mariusz B., który wcześniej został zaatakowany w pobliżu dyskoteki, ale jakoś poradził sobie z napastnikami. - Sierżant Tomasz M., mimo licznych obrażeń, zdołał zatrzymać jednego z napastników jeszcze na miejscu zdarzenia - opowiada podinsp. Janusz Górski. - Obaj funkcjonariusze wykazali się dużą odwagą i mimo liczebnej przewagi napastników do końca zachowali zimną krew. W czasie bójki sierżant M. stracił jednak służbową broń - "walthera" z 16 nabojami w magazynku. Zauważył to dopiero wtedy, gdy doprowadzał jednego z napastników do radiowozu. W tym mniej więcej czasie w parku rozległ się strzał. Do Narola ściągnięto posiłki. Blisko 70 uzbrojonych funkcjonariuszy przez całą noc przeczesywało okolicę w poszukiwaniu krewkich awanturników. W niedzielę rano w pobliskim Bełżcu w pijackiej melinie pojmano 10 młodzieńców. Jeden z nich trzymał w ręku policyjny pistolet. Brakowało dwóch sztuk amunicji. - Trwa śledztwo, nie chcemy ujawniać szczegółów. Powiem tylko, że najstarszy z napastników miał 27 lat, najmłodszy - 15. Tylko ten najmłodszy nie był pijany - mówi podinspektor Wiesław Dybaś, rzecznik komendanta wojewódzkiego podkarpackiej policji. Komendant powiatowy z Lubaczowa nie chce oceniać, dlaczego w sytuacji zagrożenia sierżant M. nie użył broni. Na ten temat nie wypowie się również prokurator rejonowy Jan Michalczyszyn, prowadzący postępowanie w sprawie czynnej napaści na policjanta. Sierżant M. z licznymi obrażeniami na własną prośbę wyszedł ze szpitala. Nieoficjalnie udało się "Dziennikowi" dowiedzieć, że nie użył broni, bo ocenił, że napastników było zbyt wielu i że oddanie strzału ostrzegawczego mogło tylko wzmóc ich agresję. Czar sobotnich nocy Sobotnie noce na polskiej prowincji wszędzie wyglądają podobnie. - Co tu mamy? - pyta młodzian z Narola. - Pałac, urząd, kościół i dyskotekę. Wysokie bezrobocie, brak pieniędzy, brak perspektyw, nudę. Po dziesiątej wieczorem na ulicy jest tylko młodzież, bo dorośli boją się wychodzić. Z nudy wymyśla się różne głupoty. I pije się. A obcych nie lubimy. - Prosta rada - twierdzi urzędnik z Narola. - W dyskotekowe noce powinien tu być pluton policji i wszystkie drogi zablokowane przez drogówkę. Po miesiącu nie byłoby pijanych kierowców ani wandalizmu. Tak jest w całej prowincjonalnej Polsce. W sobotnie noce w najspokojniejszych miejscowościach dochodzi do sporych burd. - U nas zawsze było spokojnie - twierdzą zgodnie mieszkańcy Kuźni Raciborskiej, w której w ostatnią sobotnią noc sierpnia grupa młodzieży napadła na komisariat. - Nigdy byśmy czegoś takiego nie wymyślili. - Z powodu tego jednego incydentu nie można mówić o jakimś dramatycznym upadku wartości lub braku poszanowania prawa w mieście. Ja nie boję się wychodzić na ulicę - zapewnia ks. Bernard Plucik, proboszcz parafii św. Marii Magdaleny. - Chłopaki trochę się wstawili, ktoś krzyknął, by zdobyć komisariat, to poszli zdobywać. Nic wielkiego się nie stało. Przecież nie chcieli nikogo zabić. Ot, zadyma, jakich wiele - ocenia bezrobotny 20-latek. Według oficjalnej wersji podawanej z początku przez policję, wszystko zaczęło się od awantury przed restauracją "Nowomiejska", w której organizowane są dyskoteki. Patrol policji zatrzymał dwóch młodzieńców, którzy zniszczyli zaparkowanego przed lokalem forda. Po kilkunastu minutach w drzwiach posterunku stanęła spora grupa agresywnej młodzieży (najmłodsi mieli po 14 lat). Gdy naparli na kratę, zamek elektromagnetyczny puścił (choć nie powinien). Zatrzymani i napastnicy uciekli z komisariatu. Ściągnięto posiłki z Raciborza i w ciągu nocy wyłapano wszystkich sprawców. Oficjalna wersja nie wspomina nic o tym, co robili w tym czasie przebywający w komisariacie funkcjonariusze. Mówią o tym poszkodowani. 19-letnia Kasia twierdzi, że podczas dyskoteki grupa pijanych wyrostków poturbowała jej chłopaka i kuzyna. - Zadzwoniłam po ojca. Gdy po nas przyjechał i wsiedliśmy do samochodu, ktoś rzucił kuflem w przednią szybę. Potem cała banda zaczęła demolować auto, w którym byliśmy zamknięci. Wezwaliśmy policję. Dwaj najbardziej agresywni napastnicy trafili za kratki. - Nie odebrano im telefonu komórkowego, z którego wezwali pomoc. Cały czas na nas krzyczeli i straszyli, a policjanci nie reagowali - opowiada Kasia. Zanim nadeszła "odsiecz", z zatrzymanymi miały rozmawiać jakieś dziewczyny (W czasie wewnętrznego dochodzenia okazało się, że dyżurny komisariatu nie miał kwalifikacji, by pracować na tym stanowisku - przyp. BW). Część bandy wtargnęła na posterunek i przy biernej postawie uzbrojonych funkcjonariuszy uwolniła zatrzymanych, a część znów zaczęła pastwić się nad autem ojca Kasi. - Całe zajście będziemy drobiazgowo analizować - zapowiadał rzecznik śląskiej policji. - Nie może być tak, że grupa awanturników wkracza na teren budynku policji i robi, co chce. To nie Dziki Zachód. W wyniku owej drobiazgowej analizy pracę stracili komendant komisariatu i szefostwo raciborskiej komendy powiatowej. Wkrótce do dymisji podał się komendant śląskiej policji. Strzelać - nie strzelać Aspirant Andrzej T. z Jaworzna nie miał czasu na myślenie. W sobotę, 14 września, chciał wylegitymować grupę nastolatków, ponieważ podejrzewał, że mogli oni uszkodzić samochód stróża pobliskiej szkoły. Nagle dostał czymś w głowę. Gdy upadł, spadł na niego grad kopniaków. Nie mógł się podnieść. Sięgnął po broń. Dwa razy strzelił w powietrze, ale napastnicy nie rozpierzchli się. Trzy razy wystrzelił więc w nogi bandytów. Dwóch niegroźnie postrzelił, pozostali uciekli. Ks. Mariusz Olejnik, kapelan policji w Jaworznie, nie ma wątpliwości, że aspirant T. postąpił słusznie: - Byłem w USA i wiem, że tam tacy młodzi awanturnicy nie odważyliby się zaatakować policjanta. Nawet stawiając bierny opór mogliby zginąć. Z opinią księdza zgadzają się mieszkańcy miasta. Po tym incydencie w komendzie rozdzwoniły się telefony. Ludziom spodobała się zdecydowana postawa funkcjonariusza. - Strzelać, strzelać - radzili. - To bandyci mają się bać, a nie policja i społeczeństwo. Po wydarzeniach w Narolu w Internecie rozgorzała dyskusja. Większość internautów oczekuje od policji zdecydowania, ale rozumie opory, jakie mają stróże porządku przed użyciem broni: - Wreszcie niech zaczną strzelać! Niech bandyci liczą się z tym, że ich agresja spotka się ze zdecydowaną reakcją. Policja powinna oddolnie występować o zmianę przepisów określających użycie broni. - Nasi policjanci boją się użyć broni, ponieważ potem są traktowani jak przestępcy, jest prowadzona na nich nagonka. Po co nam policja, która ma związane ręce w sytuacji wymagającej użycia broni? - Policjanci nie boją się użyć broni, po prostu nie potrafią ocenić prawidłowo sytuacji, są nie doszkoleni i nie przygotowani psychicznie do wielu sytuacji. W takim przypadku, jak w Narolu, w wielu krajach kilku gnojków wylądowałoby w szpitalu z przestrzelonym kolanem, a minimum dwóch z nich na cmentarzu. Następnym razem gnojki w dyskotece stawaliby przed policją na baczność. Dokładnie potrafiliby rozpoznać autorytet. Policjant ma prawo użycia broni w określonych sytuacjach. Jeśli jej użyje, specjalne komisje zbadają, czy zrobił to zasadnie, czy nie. Funkcjonariusze, którzy przeszli przez takie dochodzenie, twierdzą, że broni więcej nie użyją. No, chyba że nie będą mieli innego wyjścia. - Ale - mówi jeden z nich - będę tak kombinował, by nie znaleźć się w sytuacji zmuszającej mnie do użycia broni. Lepiej przestępcy pozwolić zbiec niż go ranić. Jak ucieknie, przełożeni nie będą mieli pretensji. Zawsze można w raporcie odpowiednio opisać. Jeśli go ranię albo zabiję, zamęczą mnie w drobiazgowym śledztwie. A ja już drugi raz takiej presji nie zniosę. Podobno policjant, który użył broni, czuje się podczas wewnętrznego dochodzenia jak przestępca. Spotyka się z totalną nieufnością komisji, nie czuje poparcia zwierzchników. Ten, który ranił bandziora, wymachującego nad nim siekierą, powiedział reporterowi: - Przeszedłem załamanie. Musiałem się leczyć psychiatrycznie, przez kilka miesięcy nie mogłem dojść do siebie, nie byłem gotowy do służby. Nie dlatego, że cudem uszedłem z życiem. Dlatego że wszczęto przeciwko mnie dochodzenie. Przyznano mi w końcu rację, ale cały czas odnosiłem wrażenie, że prokurator wolałby, abym najpierw oberwał siekierą, a potem użył broni. Sprawa byłaby wtedy bezdyskusyjna. Opinie te znajdują potwierdzenie w policyjnych statystykach. Mimo że od kilku lat sami zwierzchnicy w trosce o życie swoich podwładnych zachęcają ich do większego zdecydowania (Krzysztof Janik, minister spraw wewnętrznych i administracji, chce doprowadzić do uproszczenia procedur użycia broni), funkcjonariusze z roku na rok strzelają coraz rzadziej. Podczas gdy w 1993 roku użyli służbowej broni 199 razy, to w ubiegłym roku już tylko 97 razy. I na nic zda się społeczne przyzwolenie, jeśli nie zniknie wewnętrzny opór funkcjonariuszy i lęk przed kłopotami wynikającymi z użycia broni. Sierżant z Narola był w sytuacji ekstremalnego zagrożenia, ryzykował utratę zdrowia, a może i życia, stracił broń, ale jej nie użył. Bał się? Źle ocenił sytuację? Zła ocena Zbigniew źle ocenił sytuację. Jest jednym z tych 450 policjantów, którzy co roku odnoszą rany podczas służby. Siedzi przede mną w fotelu i nie wygląda na 36 lat. Wygląda na dużo więcej. Ma szpakowate włosy, nadszarpnięte ucho, wgłębienie w czaszce i nieruchome oko. Porusza się z trudem, nieporadnie. To było 9 lat temu, w szary, brzydki jesienny wieczór. Zbyszek pracował w policji od trzech lat. Szło mu nieźle, podobała mu się ta robota. Ciągły ruch, konieczność rozwiązywania problemów, podejmowania decyzji, dreszczyk emocji. Kiedy można było podejść psychologicznie - podchodził, kiedy trzeba było użyć siły - używał. Tamtego dnia nie użył siły; wydawało mu się, że wystarczy podejść psychologicznie. Na zapleczu jednego ze sklepów spożywczych przy peryferyjnej ulicy stał polonez na obcych numerach. W środku dwóch mężczyzn. Podszedł ostrożnie. Spytał, co robią. Czekali na znajomego. Jakiego znajomego? Plątali się. Poprosił o dokumenty. Ociągali się, twierdzili, że nic złego nie robią, że nie zabrali dokumentów z domu, bo nie mają takiego obowiązku. Zażądał od kierowcy, by opuścił auto i pokazał prawo jazdy. - Przecież nie jeżdżę, tylko stoję - próbował żartować tamten. Zbyszek złapał go za kurtkę i siłą wyciągnął z samochodu. I wtedy... To były ułamki sekund, wszystko działo się tak szybko, że kolega nie zdążył nawet wysiąść z radiowozu. Zbyszek poczuł na szyi zimny metal. Myślał, że to nóż. Uderzył tamtego w rękę i usłyszał potężny huk. I zaraz potem straszny ból z lewej strony twarzy. Upadł. Stracił przytomność. Bandyci uciekli, zostawiając samochód. Okazało się, że kradziony. Nie zostali ujęci, śledztwo umorzono. Miał sporo szczęścia, że przeżył. Wiele godzin spędził na rozmowach z psychologami, rozwiązywał testy. Stwierdzono, że nie powinien mieć dostępu do broni. Lekarze odkryli, że tłumi agresję, że czuje się zagrożony. Nie mógł wrócić do policji, nie zatrudniono go w Służbie Ochrony Kolei ani agencji ochroniarskiej. Przestał szukać pracy. Załamał się. Oglądał filmy o mocnych gliniarzach. - Dziś postąpiłbym inaczej. Nie wahałbym się strzelać - mówi. Notatka: Jeżeli miałe/a/ś jakieś ciekawe, niesamowite przeżycia z POLICJĄ ? humorystyczne, szokujące, ośmieszające, o których masz ochotę komuś opowiedzieć, komuś się zwierzyć czekamy razem z naszymi czytelnikami.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się
INDIE 2015


Nasza nowa strona


Kodeks pracy


OKRESOWY Dla SŁUŻBY BHP, SZKOLENIE SIP


Kategorie


POZWOLENIA ZINTEGROWANE-HANDEL CO2


Głosowanie

Czy Państwowa Inspekcja Pracy spełnia swoją rolę

[ Wyniki | Ankiety ]

Głosów: 330
Komentarzy: 1


Polecamy ebooki



BHP EKSPERT Sp.z o.o.

NIP 678-315-47-15 KRS 0000558141 bhpekspert@gmail.com
tel.kom.(0)501-700-846
Tworzenie strony: 0,255102872849 sekund.