VORTAL BHP
Aktualnie jest 860 Linki i 253 kategori(e) w naszej bazie
WARTE ODWIEDZENIA
 Co nowego Pierwsza 10 Zarekomenduj nas Nowe konto "" Zaloguj 29 marca 2024
KONTAKT Z NAMI

Robert Łabuzek
+48501700846
 
Masz problem z BHP
szukasz odpowiedzi ?
Szybko i gratisowo otrzymasz poradę
zadzwoń lub napisz na maila.

Na stronie przebywa obecnie....

Obecnie jest 69 gości i 0 użytkowników online.

Możesz zalogować się lub zarejestrować nowe konto.

Menu główne


Google

Przeszukuj WWW
Szukaj z www.bhpekspert.pl

Ja Panu radzę Autor : Anita
POLITYKA ! POLITYKA? TAK POLITYKA Ja panu radzę


Urzędnicy najpierw wymyślają skomplikowane przepisy, potem zarabiają na szkoleniach, egzaminach i konsultacjach

Mamy niezwykle przedsiębiorczych urzędników. Jak Polska długa i szeroka dorabiają na boku – szkolą, doradzają, piszą opinie, udzielają konsultacji, wykonują projekty, handlują nieruchomościami. Okazję do tych intratnych zajęć tworzą zatrudniające ich urzędy, a sprzyja nieprecyzyjne prawo, brak jasnych reguł etycznych i atmosfera przyzwolenia. W efekcie służba publiczna staje się często tylko okazją do akwizycji prywatnych usług.
ADAM GRZESZAK Urzędnicze dorabianie jest uznawane za rzecz zupełnie naturalną. Przecież to nie kryminalna korupcja ani łapownictwo. Urzędnicy handlują więc tym, w co wyposaża ich urząd: wiedzą, poufnymi informacjami, doświadczeniem, pozycją, autorytetem, możliwościami. Najczęściej szkolą, bo nauka jest dziś w cenie. Ogromny rynek szkoleniowy chętnie korzysta z usług urzędników, ci zaś dbają, by nie brakło okazji do nauki i tematów do wykładania. Świetnie temu służą niejasne i często zmieniane przepisy. Objaśnianie meandrów kolejnych ustaw i rozporządzeń, zasad ich właściwego rozumienia i interpretacji, stwarza okazję do odbycia wielu wykładów. Urzędnicy-wykładowcy są cenieni najwyżej, bo zawsze najlepiej dowiedzieć się, jak interpretuje niejasne przepisy ten, u którego być może będziemy musieli załatwiać sprawy urzędowe. – Kilka lat temu co drugi urzędnik Ministerstwa Finansów dorabiał szkoleniami, udzielaniem porad lub pisaniem artykułów do licznych specjalistycznych pism – mówi przedstawiciel firmy szkoleniowej. – Od czasu, kiedy Balcerowicz zaczął walczyć z urzędniczymi chałturami, namówienie kogoś z ministerstwa na szkolenie wymaga większego wysiłku i kosztów. Trzeba też zachować dyskrecję, a szkoda, bo kiedyś informacja, że wśród wykładowców będzie naczelnik X czy dyrektor Y, przyciągała wielu kursantów. Szkoła życia Za ojca chrzestnego urzędników finansowych dorabiających szkoleniami uznawany jest były wiceminister finansów Witold Modzelewski, dziś prezes Krajowej Izby Doradców Podatkowych. To on również wskazał drogę, jaką może rozwijać się kariera dorabiającego urzędnika – porzucenie służby publicznej i przejście do sektora prywatnego, gdzie człowiek z urzędowym doświadczeniem i kontaktami jest na wagę złota. Kazimierz Muszyński, szef Biura Kadr i Szkolenia Ministerstwa Finansów, uważa, że problem chałturzących urzędników został w resorcie definitywnie rozwiązany. Przepisy są tu bardziej rygorystyczne niż gdzie indziej i zakazują pracownikom ministerstwa podejmowania jakichkolwiek prac dodatkowych bez zgody dyrektora generalnego. Ta zaś wydawana jest rzadko i pod restrykcyjnymi warunkami. Rzecznik ministra Marcin Kaszuba jest nieco mniej stanowczy. Dopiero co skończył pisanie odpowiedzi na artykuł zamieszczony w tygodniku „Nie”, w którym wypomniano ministerstwu, że kilku jego wysokich urzędników prowadziło wykłady dla prywatnej firmy szkoleniowej, a temat kursu sugerował, że uczono sposobów korzystania z rajów podatkowych, czyli ucieczki przed polskim fiskusem. Przy okazji wymieniono nazwiska wysokich urzędników z innych ministerstw. Wprawdzie trzy wymienione w artykule osoby już w Ministerstwie Finansów nie pracują, ale jeden główny specjalista i owszem. Podjęto wobec niego kroki dyscyplinarne, ale posady nie stracił, bo jako okoliczność łagodzącą przyjęto zapewnienie, że za wykład nie wziął ani grosza. Sposobem na rozwój rynku szkoleń jest tworzenie dla poszczególnych grup zawodowych formalnych wymogów kwalifikacyjnych. Konieczność zdawania egzaminów zmusza do wcześniejszego zaliczenia rozmaitych kursów, a wiadomo, że najlepiej uczyć się u tych, którzy będą egzaminować. Urzędnicy większości ministerstw zadbali o to, by w strukturach ich resortów znalazły się komisje kwalifikacyjne i by to one nadawały prawo wykonywania rozmaitych zawodów: doradcy podatkowego, egzaminatora na prawo jazdy, rzeczoznawcy majątkowego, członka rady nadzorczej itd. Ma to kilka zalet: urzędnicy wchodzą bezboleśnie do zawodu sami sobie nadając uprawnienia, zajmują dominującą pozycję w samorządzie zawodowym i w końcu zapewniają sobie solidny parasol, który ich ochroni, kiedy zdecydują się odejść z administracji lub zostaną z niej usunięci. Za rekordzistę pod tym względem uchodzi Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, który wykreował kilka zawodów – rzeczoznawcy majątkowego, zarządcy nieruchomości i pośrednika w handlu nieruchomościami – zastrzegając sobie prawo egzaminowania, wydawania uprawnień do wykonywania zawodu, kontroli dyscyplinarnej itd. Z nowymi zawodami w branży nieruchomości wiele osób wiąże nadzieje na znalezienie dobrze płatnej pracy. Kurs goni szkolenie, a za wszystko oczywiście trzeba słono płacić. Rzeczoznawcy majątkowi głucho jęczą, bo rozpędzona maszyna szkoleniowa produkuje wciąż nowych adeptów, dla których nie ma pracy. Ojcowie zawodu – Ostatnio lobby szkoleniowe wywiera na nas naciski, by każdy rzeczoznawca odbył kolejne kursy i zdobył uprawnienia pośrednika i zarządcy. Podobnie pośrednicy i zarządcy mieliby również zdobyć dodatkowe kwalifikacje. Środowisko powiedziało nie. Są granice bezczelności – mówi rzeczoznawca majątkowy. Szkolenia są na marnym poziomie, bo prowadzący je urzędnicy i ludzie związani z urzędem, zwani ojcami zawodu, wyspecjalizowali się w nauczaniu i nie mają kontaktu z praktyką. Pod ich adresem kierowane są też pretensje, że nadali sobie uprawnienia bez udowodnienia kwalifikacji i być może nie sprostaliby wymaganiom egzaminacyjnym, które egzekwują od innych. Ostatnio rzeczoznawców oburzyło, że urzędnicy zaczęli prowadzić szkolenia z nieobowiązującego jeszcze rozporządzenia w sprawie szczegółowych zasad wycen nieruchomości. „Zamiast poprosić nas o konsultacje, zarabiają na tym, że mają dostęp do projektu rozporządzenia” – skarży się jeden z rzeczoznawców na internetowej liście dyskusyjnej rzeczoznawców majątkowych. Pozostali rzeczoznawcy-internauci wtórują mu dorzucając własne przykłady urzędniczej zachłanności. Raz po raz pojawia się nazwisko Henryka Jędrzejewskiego, dyrektora departamentu gospodarki nieruchomościami UMiRM, rzeczoznawcy majątkowego (uprawnienia nr 01), który zdaniem dyskutantów trzyma pod kontrolą urzędu całą profesję głównie ze względu na rynek szkoleń, w którym sam aktywnie uczestniczy. Katarzyna Szarkowska-Mulawka, dyrektor generalny w Urzędzie Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, nie zna krytycznych opinii rzeczoznawców na temat jej pracowników. Przyznaje jednak, że problem z dorabiającymi urzędnikami jest trudny do rozwiązania. Ona sama rzadko wydaje zgody na dodatkowe zajęcia pracowników, ale też nie jest w stanie skontrolować, czy ktoś gdzieś nie chałturzy na boku bez zezwolenia. Na dodatek przepisy, którymi się posługuje, nie są zbyt precyzyjne. Urzędnicy służby cywilnej mają ustawowy zakaz podejmowania jakichkolwiek dodatkowych zajęć bez zgody dyrektora generalnego, ale już w przypadku pozostałych pracowników mowa jest jedynie o dodatkowym zatrudnieniu. Uważa się, choć nie jest to jednoznacznie powiedziane, że umowy o dzieło czy zlecenia – a w tej formie zwykle dorabiają urzędnicy – nie podlegają temu zakazowi. – To samo dotyczy oświadczeń majątkowych – mówi dyr. Szarkowska-Mulawka. – Nawet jeśli w wyniku analizy oświadczeń okaże się, że ktoś nagle się wzbogacił, to wyjaśnienia pracownika muszę przyjąć za dobrą monetę, bo nie jestem w stanie tego zweryfikować. Dorabianie urzędników odbywa się na wszystkich szczeblach administracyjnej drabiny. Przeprowadzona kilka miesięcy temu kontrola w gdańskim magistracie wykryła, że dwaj miejscy urzędnicy: Jarosław Zieliński, dyrektor Wydziału Mieszkalnictwa UM w Gdańsku, oraz Jacek Pawelec, kierownik jednego z podległych dyrektorowi referatów, szkolili przyszłych zarządców nieruchomości w porze, kiedy powinni byli pilnie pracować w urzędzie. Krótko mówiąc, pobierali za swój czas podwójne pieniądze – od miasta i od organizatora kursu, którego wybrali notabene bez przetargu, niezgodnie z prawem. Prezydent miasta na trzy miesiące zawiesił dyrektora w pełnieniu obowiązków, a kierownik zawiesić się nie dał. Poszedł na zwolnienie lekarskie. Sprawę bada magistracka komisja dyscyplinarna, która ma orzec, czy urzędnicy popełnili wykroczenie. Propozycja nie do odrzucenia Urzędnicy samorządowi dorabiają na większą skalę, bo rygory są tu na ogół dużo mniejsze niż w urzędach państwowych. – Panuje atmosfera powszechnego przyzwolenia. Uważa się, że urzędnicy zarabiają mało i powinni mieć możliwość dodatkowego zarobku – wyjaśnia dyrektor Departamentu Administracji Publicznej NIK Czesława Rudzka-Lorentz. Szczególna sytuacja panuje pod tym względem w wydziałach urzędów miast i gmin odpowiadających za sprawy urbanistyki, architektury, gospodarki przestrzennej itd. – Minęły czasy natarczywego upominania się o łapówki – mówi jeden z warszawskich architektów. – Teraz wszystko załatwia się metodami rynkowymi. Inwestor w urzędzie zwykle słyszy radę, że najlepiej jeśli skorzysta z tej i tej pracowni projektowej, bo to dobra pracownia i ma doświadczenie. Jeśli się nie podporządkuje, czeka go droga przez mękę: każda sprawa będzie przewlekana, projekty odrzucane, będą mnożone żądania wprowadzenia zmian itd. Większość urzędów ma bowiem własne wewnętrzne, szczegółowe przepisy, które znają tylko związani z urzędnikami projektanci. – Czasem trzeba po prostu pójść z gotowym projektem do wskazanego przez urzędników miejscowego projektanta, by ten się tylko podpisał. Ostatnio za taki podpis musiałem zapłacić 10 tys. zł – mówi warszawski architekt. Niektórzy urzędnicy kierują żądania wobec inwestorów wręcz publicznie, tak jak Wojciech Obtułowicz, do niedawna główny architekt Krakowa. Chodziło o kontrowersyjną inwestycję amerykańskiej firmy Tishman Speyer Properties (TSP) w centrum Krakowa na terenach PKP. Publicznie oznajmił, że TSP mu się nie podoba, bo działa... w konspiracji architektonicznej. To znaczy nie daje pracy miejscowym architektom. Nie było to zgodne z prawdą, bo nad projektem TSP pracowało kilku mniej wpływowych krakowskich projektantów. Obtułowicz jako główny architekt magistratu, jak też radny miejski, postanowił jednak bojkotować Amerykanów. Zaopiniował za to pozytywnie budowę niemieckiego centrum handlowego Ivaco, które wcześniej... sam zaprojektował. Kolejny krakowski skandal urzędniczy dotyczy centrum handlowego M1, o budowę którego spółka Metro AG starała się przez dwa lata. Wreszcie zdesperowana postanowiła prosić o pomoc obywatela królewskiego miasta Krakowa Janusza Kadelę – ekonomistę, właściciela dwóch firm zajmujących się, jak sam twierdzi, „szeroko pojętym obrotem inwestycji”. Zawarła z nim umowę, z której wynikało, że w zamian za ok. 2,5 mln zł ten powołujący się na znakomite kontakty w mieście obywatel pomoże uzyskać pozwolenie na budowę hipermarketu M1 w Krakowie na warunkach określonych przez inwestora. Część wynagrodzenia miała, jak sam Kadela w jednym z pism do inwestora określił, „zaspokoić żądania niektórych urzędników oraz radnych”. Później wyszło na jaw, że w uzyskaniu pozwolenia na budowę pomagała Kadeli zupełnie bezinteresownie – jak zapewniała – żona krakowskiego radnego architekt Anna Tworek, której mąż był przewodniczącym komisji mieszkalnictwa Rady Miasta Krakowa. M1 uzyskało pozwolenie na budowę, mimo że (jak podnosiła część radnych, ekologów i architektów) hipermarket budowano niezgodnie z zatwierdzonym wcześniej projektem. Pozytywnie zaopiniowała budowę Miejska Komisja Urbanistyczno-Architektoniczna, w której zasiedli najsłynniejsi krakowscy architekci, w tym Wojciech Obtułowicz. Praca po pracy Urzędnicy często łączą pracę w urzędzie z prowadzeniem działalności gospodarczej, choć tego robić nie wolno. W Chojnicach okazało się niedawno, że geodeci zatrudnieni w miejscowym starostwie (m.in. dyrektor Wydziału Geodezji, kierownik Powiatowego Ośrodka Dokumentacji Geodezyjnej i Kartograficznej, przewodniczący Powiatowego Zespołu Uzgadniania Dokumentacji Projektowej) oprócz urzędowych posad po godzinach prowadzą działalność gospodarczą. Jako projektanci przygotowują dokumentację, którą potem jako urzędnicy opiniują. Z pewnością nie mają kłopotów z uzgodnieniami. Dyrektor Rudzkiej-Lorentz z NIK takie zjawiska nie dziwią. Sama może sypać setkami przykładów ilustrujących urzędniczą zaradność, np. zamawianie – jako oddzielnie płatnych zleceń – opinii czy projektów, do których opracowania zobowiązani byli zainteresowani w ramach obowiązków służbowych. Wśród radnych i urzędników samorządowych nagminne jest wynajmowanie lub kupowanie należących do miasta nieruchomości za bezcen. – To już stało się niemal regułą – mówi dyr. Rudzka. – Jeśli gdzieś powstaje duża inwestycja – centrum handlowe, biurowiec, apartamentowiec – to grunt kupowany jest od pośrednika, który przed chwilą nabył teren od miasta za cenę wielokrotnie niższą od tej, za jaką go sprzedaje. W jednej z gmin trafiliśmy na przypadek, że urzędnicy zostali zatrudnieni do przeprowadzenia akcji scalania gruntu po to, by pośrednik otrzymał taki kawałek, jaki sobie życzył. Przedsiębiorczość urzędników, która często ociera się o korupcję, a zawsze budzi zastrzeżenia natury etycznej, teoretycznie nie powinna mieć miejsca. Istnieje bowiem kilka ustaw stojących na straży uczciwości urzędniczej: o służbie cywilnej, o pracownikach urzędów państwowych, o pracownikach samorządowych, o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne. Ustawy formułują m.in. zakaz nepotyzmu, kierowania się sympatiami lub interesami politycznymi, przyjmowania korzyści materialnych, podejmowania dodatkowych zajęć poza urzędem, kierowania się interesem jednostkowym lub grupowym itd. W praktyce wiele tych zapisów pozostaje na papierze, bo nie ma kto ich egzekwować, inne pozbawione są sankcji, a w urzędach zwykle łatwo rodzi się zmowa milczenia i działa solidarność grupowa. NIK w jednej z warszawskich gmin stwierdził, że przetarg był przeprowadzony w kuriozalny sposób. Przewodnicząca komisji otworzyła wszystkie oferty, w tym jedną, która miejsce na cenę miała wykropkowane. Porównała wszystkie ceny i w puste miejsce wpisała odpowiednią kwotę, po czym ogłosiła, że ta oferta wygrywa. Było to już działanie kryminalne, dlatego NIK zawiadomiła prokuraturę oraz komisję dyscypliny finansów publicznych. Na razie zareagowała komisja, udzielając przewodniczącej... nagany.

Komentarze

Wyświetlanie Sortowanie
Tylko zalogowani użytkownicy mogą komentować. Zarejestruj lub zaloguj się
INDIE 2015


Nasza nowa strona


Kodeks pracy


OKRESOWY Dla SŁUŻBY BHP, SZKOLENIE SIP


Kategorie


POZWOLENIA ZINTEGROWANE-HANDEL CO2


Głosowanie

Czy Państwowa Inspekcja Pracy spełnia swoją rolę

[ Wyniki | Ankiety ]

Głosów: 330
Komentarzy: 1


Polecamy ebooki



BHP EKSPERT Sp.z o.o.

NIP 678-315-47-15 KRS 0000558141 bhpekspert@gmail.com
tel.kom.(0)501-700-846
Tworzenie strony: 0,280007839203 sekund.